Barbara Sowa: Ile pieniędzy TVP zaoszczędzi na restrukturyzacji?

Jacek Rakowiecki*: Jeśli przyjmiemy optymalny scenariusz i założenie, że wszyscy kontynuują współpracę z TVP - około 15 mln w skali roku.

Reklama

A jeśli pracownicy nie będą chcieli zakładać własnych firm? Czarny scenariusz przewiduje trzy razy mniejsze oszczędności.

Nie ma co przyjmować czarnego scenariusza, bo wtedy alternatywą może być brak możliwości świadczenia pracy. Rozumiem, że procesowi restrukturyzacji towarzyszą emocje. Przed laty sam byłem w takiej samej sytuacji i przeszedłem na jednoosobową działalność gospodarczą. Teraz wiem, że nie jest to nic groźnego. Ale dla kogoś, kto tego w życiu nie próbował, taka decyzja wiąże się ze stresem.

Chcemy ten stres zminimalizować, dlatego od początku spółka prowadzi działalność informacyjną - całą dobę trwają dyżury pod mailem i telefonem, a oprócz tego publikujemy dla pracowników specjalny biuletyn. Telewizja przekaże też dodatkowe pieniądze np. na wykonanie ekspertyz prawnych dla zainteresowanych osób, żeby pomóc im ocenić, jaka forma współpracy - założenie firmy, spółki, a może spółdzielni - będzie dla nich najbardziej korzystna.

Przetarg w TVP na przejęcie 2 tys. osób. ATM: Nie startujemy>>>>

Ale widocznie to za mało. Pracownicy są zdezorientowani, twierdzą że plany przeniesienia ich do firmy zewnętrznej to wybieg, pozwalający uniknąć kosztów zwolnień grupowych.

Reklama

Unikałbym stwierdzeń typu: pracownicy sądzą, pracownicy mówią. Nikt nie przeprowadził żadnych badań wśród pracowników. Nie kwestionuję faktu, że są tacy, i to zapewne dość liczna grupa, którzy się tego procesu obawiają. Ale zetknąłem się też z osobami, które uznały, że nowa forma współpracy jest dla nich interesująca, bo m.in. znosi zakaz konkurencji. A gros głosów dotyczących rzekomego zagrożenia i nieprawidłowości dociera do nas z zewnątrz. Głownie z mediów, które same nazywają siebie niezależnymi, a w rzeczywistości są głównie na usługach jednej partii.

Nie tylko "niepokorni" mają wątpliwości w związku z planami TVP.

Oczywiście, że ludzie mają wątpliwości, bo na temat planów zmian mają jeszcze niewielką wiedzę lub czerpią ją głównie z emocjonalnych protestów związkowych. A związki niestety fałszują rzeczywistość w sposób – najdelikatniej mówiąc - populistyczny i nieodpowiedzialny. Restrukturyzacja w TVP jest tymczasem koncepcją wyjątkowo "prospołeczną": chodzi w niej o to, by nikogo nie pozostawić bez środków do życia. Zwolnienia grupowe tego nie zapewniają i choćby już przez samo to są bardzo złą formułą.

Wiemy to, bo przecież od kilku lat TVP cały czas zwalnia, bo musi (w ciągu ostatnich czterech lat zwolniono 1200 osób), ale przez to wie z jakimi dramatami ludzkimi się to wiąże. Obecna forma restrukturyzacji nie jest ucieczką od zwolnień grupowych, ale ich alternatywą, której poszukiwaliśmy z myślą o pracownikach i ich rodzinach…

W zewnętrznej firmie selekcja będzie już wyglądała inaczej, związki nie będą mogły krzyczeć...

Nikt w TVP nie ma interesu rezygnować ze współpracy z profesjonalną, efektywną osobą. Wręcz przeciwnie, tacy pracownicy będą mogli liczyć na indywidualne umowy, która będą premiowały jego pracę. Potencjalnie wszyscy mają szansę. A im lepszy pracownik dziś, tym mniejszy powinien być jego lęk o przyszłą pracę. Poza tym wszystkie polskie media - TVP bynajmniej nie jest w tej kwestii pionierem ale autsajderem - rezygnują z zatrudnienia etatowego i przechodzą na inne formy współpracy. W TVN i Polsacie jedynie sztabowi ludzie pracują na etatach, a cała reszta została wyprowadzona na zewnątrz. A to właśnie nasza konkurencja była stawiana za wzór, gdy TVP atakowano za przerost zatrudnienia.

Dlaczego wypychacie dziennikarzy czy montażystów, zamiast ciąć po administracji. Po co wam kierowcy czy księgowe na etatach?

Na niecałe 3,5 tys osób w TVP administracja to zaledwie 7 proc. Skończmy więc z mitem, że w telewizji mamy do czynienia z przerostem biurokracji. Z 1,2 tys. osób zwolnionych z TVP w ciągu ostatnich 4 lat, 850 osób to byli właśnie pracownicy administracji. Poza tym w spółce już kilka lat temu analizowano możliwość outsourcowania usług księgowych. Ale okazało się, że w przypadku TVP jest to praktycznie niemożliwe.

W tej instytucji mamy do czynienia ze wszystkimi możliwymi rodzajami praw i zobowiązań, jakie istnieją w świecie rozliczeń i finansów. Zamawiane są usługi różnorakiego rodzaju - od sprzątania powierzchni, po skomplikowane umowy o przeniesienie praw autorskich. Okazało się, że na rynku nie ma firm księgowych tak wielostronnie wyspecjalizowanych. W hipotetycznym przetargu zapewne nikt by się nie zgłosił, a nawet jeśli, to i tak nie spełniłby wymogów.

Dlaczego konsultowaliście się z firmą Work Service, która ma za sobą niesławną przeszłość ze zwalnianymi stoczniowcami?

Work Service był jedną z czterech bądź pięciu firm, z którymi się konsultowaliśmy. Tak robi każda odpowiedzialna spółka. Jeśli decyduje się na tak skomplikowane i nowatorskie przedsięwzięcie, to na wszelkie możliwe sposoby rozpoznaje rynek, bada realia, czy rynek będzie zainteresowany przetargiem. Oczekujemy, że zgłoszą się firmy wyspecjalizowane w świadczeniu tego typu usług.

Nas nie interesuje ich kompetencja telewizyjna, ale siła, wiarygodność, doświadczenie na rynku oraz sieć kontaktów, bo w grę wchodzi nie tylko Warszawa, ale wszystkie oddziały regionalne TVP. Rozumiem, że Work Service komuś się może źle kojarzyć, ze względu na działalność senatora Tomasza Misiaka. Ale jego firma jest dużym graczem i specjalizuje się w tej dziedzinie - aby się solidnie przygotować, nie można jej było pominąć.

Jakie inne firmy brały udział w konsultacjach?

Nie chcemy podawać ich nazw, właśnie dlatego, by nie prowokować kolejnych oskarżeń i insynuacji. Powiem ogólnie: najlepsi i najwięksi na naszym rynku.

Związkowcy twierdzą, że zamknęliście im drogę do założenia spółki pracowniczej.

Okres między ogłoszeniem przetargu, a datą złożenia ofert, zgodnie z przepisami jest krótki. I nie ma szans, by w tym czasie założyć spółkę, która będzie wiarygodna. Nie ze względu na prywatną wiarygodność ludzi, którzy ją tworzą, bo tam mogą się znaleźć osoby nadzwyczaj kompetentne. Mówimy o kompletnie innym rodzaju działalności. Skąd grupa dziennikarzy i montażystów ma wiedzieć jak zarządzać grupą 500 osób z całego kraju? Tak, czy inaczej nigdy nie zamknęliśmy drogi do zakładania spółek pracowników (nie pracowniczych – to co innego, rządzą się innymi prawami). Wręcz do tego zachęcamy. Pracownicy mogą zrobić to w każdej chwili.

To po co ich mamiliście takimi obietnicami?

To nieporozumienie. Związkowcy zapewne mylą dwa pojęcia, bo nie ma problemu, żeby telewizja współpracowała ze spółką pracowników.

Przetarg jest rozpisany na rok. A co potem?

Normalna rzeczywistość gospodarcza. Będziemy już indywidualnie kontynuować współpracę z tymi, którzy się na to zdecydują. Przecież część osób może uznać, że bardziej opłaca im się działać na innych polach. Albo łączyć to z pracą dla TVP. Dla przykładu charakteryzatorki mogą przecież, zamiast malowania telewizyjnych gwiazd, założyć własne firmy, rozszerzyć swoje usługi o wizaż i wejść w rozwojowy w Polsce biznes ślubny.

Ile ze wspomnianych w przetargu 2 tys. osób dostanie propozycje współpracy, a ilu pracownikom ostatecznie podziękujecie?

Przypominam, że te niespełna 2 tys. osób to zarówno dzisiejsi nasi pracownicy etatowi, jak i dzisiejsi współpracownicy. Zdroworozsądkowo licząc, oferty regularnej współpracy dostanie 90-95 proc. osób. My ich po prostu potrzebujemy.

Jak to się stało, że szefem komisji przetargowej w TVP został bliski znajomy autorki całego planu restrukturyzacji, z którym jeszcze do niedawna prowadzili firmę?

Mnie interesują kompetencje danego człowieka, a nie to, kto kogo zna. Jako szef kilku redakcji w pierwszej kolejności przyjmowałem ludzi, których znałem, bo mogłem wszechstronnie ocenić ich zalety i wady. Dopiero, gdy nie udało się znaleźć w gronie znanych mi, dobrych fachowców odpowiedniej osoby, rekrutowałem osoby z rynku.

Ale chodzi o spółkę skarbu państwa, a nie prywatną firmę. To zwykłe kolesiostwo.

W tak nietypowym i wąsko wyspecjalizowanym przetargu TVP potrzebowała fachowca, którego nie udało się znaleźć w gronie pracowników spółki. Zależało nam na zapewnieniu jakości przetargu. A Szymon Badura ma do tego odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Kiedy rozpętano histeryczną aferę, on sam uznał, że jego pozostawanie na tym stanowisku przynosi więcej szkody niż pożytku, bo - nie ze swojej winy - przestał być gwarantem spokojnego przetargu.

Nie było innych specjalistów na rynku?

I tak jesteśmy w takim konflikcie na pozycji z góry skazanej na porażkę. "Wizja" (związek zawodowy, który reprezentuje pracowników twórczych - przyp. red.) postanowiła, że zrobi wszystko, by uniemożliwić restrukturyzację. Zawsze znaleźliby inny zarzut. Jedyny błąd, jaki popełniliśmy, był taki, że postawiliśmy na kompetencje, a w tym kraju zbyt często nie liczą się kompetencje, a domniemanie, że ktoś jest czyimś znajomym.

Pracownicy emisji dostali właśnie podwyżki. Próbujecie w ten sposób skłócić telewizyjne związki, żeby nie zastrajkowały razem? Pracownicy emisji są reprezentowani przez inny związek, niż wspomniana "Wizja".

Okazało się, że ludzie z emisji po wejściu na rynek naszego nowego kanału TVP Rozrywka są tak obciążeni czasowo, że trzeba im płacić ogromne kwoty za nadgodziny. Niektórzy ze względów zdrowotnych sami już odmawiali przyjmowania nadgodzin, więc szybko zdecydowano o podwyżkach. Nie miało to żadnego związku ze sporem z "Wizją".

*Jacek Rakowiecki jest rzecznikiem TVP