PIOTR GURSZTYN: Przeszkadza panu kłótnia wokół obchodów rocznicy wyborów do sejmu kontraktowego?
WALDEMAR KUCZYŃSKI: Nie. Ale chciałbym zaznaczyć, że rocznica 4 czerwca nie jest rocznicą „Solidarności”. Jest raczej świętem wszystkich Polaków, więc „S” nie ma prawa uzurpować sobie monopolu w tej sprawie. Zresztą w 1989 r. związek już nie odgrywał tak wielkiej roli. „S”, która w 1981 r. zatonęła jak wielki „Titanic”, w 1989 r. wynurzyła się w postaci co najwyżej rzecznej barki. Jest więc to święto wszystkich.

Reklama

I każdy chce je świętować. Najlepiej na eksponowanym miejscu.
Tak, ale absolutnie nie istnieje możliwość, by ta rocznica była obchodzona w atmosferze zgody narodowej. Bo nie ma zgody na ocenę 20-lecia. Od samego początku widać dwie Polski. Jedna, moim zdaniem reprezentowana przez większość społeczeństwa, mimo różnych pretensji akceptuje Rzeczpospolitą w obecnym kształcie. Akceptuje członkostwo w UE, NATO i obowiązujący kształt ustroju. Politycznie to zwolennicy PO i SLD, czyli około trzy czwarte Polaków. Jest też 20 – 25 proc. społeczeństwa, które to odrzuca.

Co według pana powinno się dziać z tą mniejszością 4 czerwca?
Oni mają prawo świętować po swojemu. Ich politycznym wyrazem jest PiS i pseudoprezydent, faktycznie PiS-owski działacz w pałacu, jakim jest Lech Kaczyński. A także dzisiejsza „S”, która jest wypreparowanym fragmentem tej dawnej, skrajnie prawicowej części „S”, tzw. prawdziwych Polaków. Będą świętować to po swojemu i nie ma mowy, by dwie Polski się spotkały.

Jest problem praktyczny, że jednak się spotkają, bo każdy chce być na gdańskim placu Solidarności.
Nie wiem, czy plac Solidarności jest najlepszym miejscem. Na Boga, w 1989 r. główne rzeczy działy się w Warszawie, a nie w Gdańsku.

Reklama

Większość ludzi w Polsce uważa, że Tusk i Kaczyński powinni, grzecznie trzymając się za ręce, razem świętować rocznicę.
Ludzie mają prawo tego chcieć, ale tak się nie stanie. Te dwie postaci reprezentują w istocie rzeczy dwa różne państwa. Nie twierdzę, że byłoby niestosownością wspólne świętowanie. Gdyby Kaczyński na chwilę zapomniał, że jest pseudoprezydentem, że formalnie jest głową III RP, a faktycznie jest prezydentem IV RP. Gdyby razem z Tuskiem powiedzieli parę ładnych słów, byłoby bardzo dobrze. Ale przecież on się tam pojawi i zacznie opowiadać swoje kawałki o przeszłości i innych ludziach.

Zmartwi się pan, jeśli Tuska nie będzie pod stocznią?
Nie. Nie widzę nic złego w tym, że każdy będzie świętował to po swojemu. Gdyby na kilka dni Duch Święty wszystkich oświecił i powiedziano by słowa do przyjęcia i dla zwolenników III RP, i IV RP, to może dałoby się wspólnie świętować

A dałoby się?
Nie, to jednak niemożliwe. Gdyby to tylko zależało od Tuska, to byłoby to możliwe. Ale zależy to też od Kaczyńskiego, który jest Sancho Pansą swojego brata, tego czarnego Don Kichota. On toczy wojnę z „antynarodową” siłą, za którą uważają Platformę. Najważniejszą rzeczą jest odbić Polskę, nie bacząc na wszystko. Nie przejmuję się brakiem wspólnych obchodów. Nie płaczę też nad tym, że nie zdołamy podsunąć Europie na miejsce upadku muru berlińskiego wydarzeń w Polsce, które były pierwsze. Owszem, były pierwsze, ale to mur berliński był symbolem podzielonej Europy.

Reklama

Czy pana zdaniem Tusk, rejterując z Gdańska – jak to niektórzy określili – postąpił właściwie czy stchórzył?
Gdybym miał mu coś podpowiedzieć, to powiedziałbym mu, żeby najpierw poszedł do stoczniowców i po męsku z nimi porozmawiał.

Przywołuje pan główny argument związkowców, że nikt z nimi wcześniej nie chciał się porozumieć.
Być może tu Tusk popełnił błąd. Może powinien był pojechać do nich i stawić im czoła. Powiedzieć im: to jest możliwe, a to nie, impreza główna będzie tutaj, jesteście ludźmi wolnymi, możecie robić, co uważacie, ale pamiętajcie, że macie do czynienia z państwem, którego obowiązkiem jest zapewnienie porządku. A następnie powinien zmobilizować odpowiednią liczbę sił porządkowych, trzymać towarzystwo z daleka i cześć.

Tusk przeniósł część obchodów na Wawel, więc wielu komentatorów od razu zobaczyło oczyma wyobraźni taki obrazek: na placu Solidarności tłumy zwykłych ludzi i przemawiający Kaczyński. A na Wawelu dostojni goście w ciemnych garniturach. Sztywno i nudno. Taką wojnę na obrazki i emocje wygrałby Kaczyński.
Na razie nie widać, by to posunięcie Tuska prowadziło rząd ku przegranej. Stoczniowcy zorientowali się, że mają przeciwko sobie przede wszystkim ludność Gdańska i Trójmiasta. Zaczynają się wycofywać. Także trochę Tusk zmienił plany, bo na Wawelu ma się odbyć tylko część polityczna z udziałem prezydentów i premierów.

Kaczyński też chce na niej być.
To niech sobie będzie. Nikt mu nie zabroni.

Na placu Solidarności 4 czerwca będzie msza święta. Odprawią ją prymas Glemp i arcybiskup Leszek Sławoj Głódź.
Wolałbym, żeby zacząć stosować pewien umiar z mszami. Nie musi być msza przy każdej okazji. Lepiej gdyby była odprawiona w katedrze.

Msza w tym miejscu podkreśla jego wagę, więc wygląda to bardziej na wsparcie stoczniowców i Kaczyńskiego. Na Wawelu prymas nie odprawi mszy.
Nie wiem, czy to można tak interpretować, że Glemp i Głódź stanęli po stronie Kaczyńskich. Nie wydaje mi się. Może Głódź tak, ale Glemp raczej nie.