Tu, niczym w ruletce, zdarzyć może się wszystko. TVP może zostać w rękach Piotra Farfała, do stacji na wniosek ministra skarbu może wejść kurator, może też fotel szefa publicznej stacji zajmie w końcu jej kilkuletni wiceprezes Sławomir Siwek?

Reklama

Do trzech razy sztuka. Telewizyjnym prezesem Siwek miał już zostać pod koniec tamtego roku, gdy ówczesny prezes Andrzej Urbański przesadził w znajdywaniu poparcia w kolejnych środowiskach i stracił resztki tolerancji u polityków PiS. Miał nim też być, gdy z TVP odwoływano Bronisława Wildsteina. Zawsze jednak znajdowali się albo lepsi, albo sprytniejsi, z szerszym zapleczem i wsparciem. Jak będzie tym razem - okaże się lada dzień.

Na razie Siwek unika wizyt w gmachu przy Woronicza. Nic dziwnego, Farfał postanowił przenieść gabinet konkurenta w inną część Warszawy, a na starych drzwiach kazał powiesić kartkę: "Biuro zostało przeniesione". Panowie nie przepadają za sobą, ale czy można się temu dziwić? Nikt przecież tak silnie nie pilnował telewizyjnych interesów braci Kaczyński jak Sławomir Siwek, co Farfała - nominanta Ligi Polski Rodzin - mogło doprowadzać tylko do szału.

Bez rozwodów

Według telewizyjnych obserwatorów Siwka wyraźnie uwierała pozycja drugiego w szeregu, może dlatego jego stosunki z Urbańskim czy Wildsteinem nigdy nie układały się najlepiej. Szczególnie Wildstein nie krył swej niechęci do Siwka, być może nawet prawdą jest, że gwoździem do trumny Wildsteina mógł być materiał o rozwodzie córki prezydenta?

Ten materiał nigdy zresztą nie powstał. Gdy bulwarowa prasa doniosła o rozpadzie małżeństwa Marty Kaczyńskiej, na kolegium "Wiadomości" postanowiono zająć się tym wątkiem. Zamówiono zdjęcia w ośrodku gdańskim, ale jego szefowa natychmiast zaalarmowała Siwka (jako wiceprezes nadzorował ośrodki terenowe). Wybuchł skandal, zawiadomiono ponoć Pałac Prezydencki, Wildstein i jego ludzie mieli zapewniać, że to tylko pomysł jednego z dziennikarzy, a materiał i tak by prawdopodobnie nie poszedł, bo córka prezydenta nie chciała rozmawiać przed kamerą. "Ale niesmak pozostał" - opowiada jeden ze stronników Siwka.

Zresztą i bez tego uważany był za politycznego komisarza z nadania PiS. Co ciekawe, on sam publicznie długo nie walczył z tym wizerunkiem. Już po pierwszych tygodniach prezesury Wildsteina zażądał dymisji w pionie informacji, uważając, że "Wiadomości" są zbyt antypisowskie. A gdy prezes próbował wyrzucić z telewizji protegowaną Kaczyńskich Małgorzatę Raczyńską i jej zastępcę, Siwek dostał szału: "To zamach stanu. To oznacza otwartą wojnę z Jarkiem i ze mną".

Reklama

Gdy nastały czasy Urbańskiego, sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana. Na zewnątrz nie było widać złych stosunków. - Ale podskórnie można było wyczuć, że jest mocniej umocowany w PiS - mówi rozmówca z Woronicza. Po raz pierwszy do otwartego konfliktu doszło, gdy Urbański wpadł na pomysł zatrudnienia w TVP małżeństwa Lisów, mocno krytykujących PiS. "Siwek dowiedział się o tym na dzień przed tym, jak napisały o tym gazety. Był wściekły, mówił, że Andrzej za to zapłaci" - opowiada nasz rozmówca. I w pewnym sensie miał rację - zatrudnienie tej pary stało się dla Urbańskiego gwoździem do trumny. A Siwek na zarządzie głosował zarówno przeciwko kontraktowi dla Lisa, jak i potem przeciwko zatrudnieniu jego małżonki.



Kaprys Kaczyńskiego

To zaangażowanie Siwka w obronę interesów PiS może jednak nieco dziwić. Od wielu, naprawdę wielu lat nie należał już do grona bliskich braciom Kaczyńskim. Więcej, lider PiS publicznie, i to niejeden raz, ostro łajał Siwka, a w prywatnych rozmowach dorzucał złośliwie, że cała kariera tego działacza była wyłącznie jego kaprysem. Nawet gdy Siwek wszedł do władz TVP, bezsprzecznie jako polityczny nominat PiS, Kaczyński wciąż się wypierał, powtarzając w wywiadach: "Nie biorę za niego odpowiedzialności, bo on wszedł do TVP z rekomendacji Episkopatu, a nie PiS".

Współpracownicy prezesa mówią, że to bardzo prawdopodobne. Według wewnątrzpartyjnej wersji wydarzeń (inna nie jest znana, bo takie decyzje - dodają nasi rozmówcy - w 2005 r. prezes podejmował osobiście, w sobie tylko znanych okolicznościach, jedynie po konsultacjach z bratem), po zwycięskich wyborach Siwek miał się po prostu zgłosić do Kaczyńskiego z ofertą w rodzaju - mam poparcie hierarchów kościelnych i jestem zainteresowany TVP. I prezes, który kilka lat wcześniej potrafił obrażać Siwka publicznie, ogłaszając, że to człowiek pozbawiony kwalifikacji we wszelkich dziedzinach ("Jeżeli można mieć do mnie o coś pretensje, to tylko o to, że tak długo pełnił wysokie funkcje w PC"), przyjął tę kandydaturę.

"Lepiej wybrać kogoś, kogo zna się od wielu lat, razem ze wszystkimi wadami i ograniczeniami, niż kogoś, kto w każdej chwili może wywinąć jakiś nieoczekiwany numer" - tłumaczy ten wybór jeden z polityków PiS. Zwłaszcza, że Siwek nie był nigdy szczególnie skomplikowaną osobowością, która mogłaby serwować takie niespodzianki. "W relacjach międzyludzkich stara się unikać skrajności i konfliktów. Nigdy nie zrywa mostów, jest bardzo elastyczny" - opisuje go jeden z dawnych partyjnych kolegów.

Ostre komentarze Kaczyńskiego nie wzięły się znikąd - Siwek, jeden z najbliższych mu współpracowników na początku lat 90., robił u jego boku całkiem udaną karierę, a gdy nadeszły chude lata, zaczął go krytykować publicznie, aż w końcu porzucił ciężkie lata życia na opozycyjnym wygnaniu.

Nie mogło to być jednak rozstanie całkowite - Siwek bowiem (absolwent SGPiS, ekonomika produkcji) po uszy tkwił we wspólnych przedsięwzięciach biznesowych, jakie na początku lat 90. prowadziło PC.

Ta skomplikowana znajomość zaczyna się od Fundacji Prasowej Solidarności, która ma tworzyć nowy medialny koncern, gotów za kilka lat stanąć w szranki z "Gazetą Wyborczą". To początek lat 90. - Siwek staje na czele nowo powstałego "Tygodnika Solidarność Rolników Indywidualnych", a Kaczyński akurat szefuje starszemu, legendarnemu bratu "Tygodnikowi Solidarność". To trudne czasy dla niekomunistycznej prasy - nie ma pieniędzy, papieru, pojawiają się kłopoty z drukarnią. Siwek proponuje więc założenie fundacji z prawem do prowadzenia działalności gospodarczej i staje na jej czele. Wśród fundatorów m.in. Jarosław Kaczyński, Krzysztof Czabański, Maciej Zalewski.

Z kolei Kaczyński namawia Siwka, by włączył się do nowej partii. Ten zgadza się, zostaje wiceprezesem i dzięki temu przez najbliższe trzy lata będzie robił błyskotliwą karierę publiczną.

Gdy zbliżają się wybory do parlamentu w 1991 r. (Siwek zdobywa wtedy mandat), fundacja pożycza PC 800 tys. zł.



W kabarecie "Bóg zapłać"

Siwek, który od lat ma rewelacyjne kontakty z hierarchami, zaprasza też do władz fundacji dwóch biskupów. Nikogo to nie dziwi - już na studiach występował w kabarecie "Bóg zapłać". Pisywał wtedy co prawda teksty o kulturze do prasy młodzieżowej, ale już po studiach otrzymał propozycję etatu w "Słowie Powszechnym". Jeszcze silniej wiąże się ze strukturami kościelnymi po stanie wojennym, gdy po stracie pracy znajduje posadę w biurze prasowym Episkopatu Polski, z czasem doradza biskupom. Wtedy też, w zasadzie zupełnie przypadkiem, zaczyna się interesować rolnictwem - pilotuje próby założenia fundacji dla polskiej wsi, wspieranej funduszami z Zachodu, co planuje latach 80. Kościół. PRL-owskie władze nigdy się w końcu na to nie zgodzą, ale Siwek w ten sposób stanie się ekspertem dwóch środowisk - Kościoła i rolników. Da się to zauważyć i w czasach TVP, gdy będzie zasypywać newsroom zaproszeniami na niezbyt ważne uroczystości kościelne. Poza tym nagle przestanie też bronić szefowej "Jedynki", Raczyńskiej, gdy poskarży się na nią arcybiskup Leszek Głódź za to, że chciała przesunąć w ramówce jeden z programów z redakcji katolickiej.

Na razie jednak robi błyskotliwą karierę u boku Jarosława Kaczyńskiego, który docenia jego kościelne kontakty. Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi w 1991 r. udaje się wyprosić audiencję u Jana Pawła II, jadą tam razem, a zdjęcie całej trójki do dziś wisi w gabinecie Siwka. Gdy Kaczyński staje na czele Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy, Siwek zostaje jego zastępcą. Wtedy też Fundacja Prasowa Solidarności nabywa od likwidowanego PRL-owskiego koncernu prasowego poczytną popołudniówkę "Express Wieczorny" oraz atrakcyjne grunty i budynki w centrum Warszawy. Dziennik ten jednak, podobnie jak inne tytuły przejęte wtedy przez partie polityczne, mocno podupada i po dwóch latach fundacja postanawia go sprzedać.

Przy okazji jednak - opisuje to szczegółowo "Gazeta Wyborcza", która przed dwoma laty bardzo dokładnie filtrowała majątek PC - wychodzi na jaw ciekawa transakcja. W 1993 r. Siwek oraz jeden z działaczy PC Przemysław Gosiewski oświadczają, że dwa lata wcześniej fundacja i PC zawarły ustną umowę, gwarantującą tej partii prawo wskazywania kandydata na naczelnego i linii programowej pisma. Podczas sprzedaży "Expressu" to prawo wycenione jest na blisko milion złotych i suma ta trafia do kasy fundacji. I tą, dość okrężną, drogą zostaje spłacona pożyczka dla PC zaciągnięta przed wyborami.

Przez kilka lat prokuratura będzie podważać legalność tej transakcji, zarzucając m.in. Siwkowi działanie na szkodę fundacji. Sprawę umarzano, wznawiano i w finale znowu umarzano.

Nie chadzam na demonstracje

A tymczasem drogi Siwka i Kaczyńskiego mocno się rozchodzą. Gdy PC ostro atakuje Wałęsę i organizuje wielki marsz na Belweder, Siwek ostentacyjnie ogłasza: - Ja na demonstracje nie chodzę. I w jednym z wywiadów ujawnia swe polityczne credo: "Nie można działać politycznie, będąc w permanentnej wojnie ze wszystkimi".

Skąd ten rozdźwięk? Jeden z polityków bliskich Kaczyńskiemu wspomina, że traktowano to przede wszystkim jako efekt bliskich związków Siwka z Kościołem: "Episkopat bez entuzjazmu patrzył na antybelwederską linię PC i postawa Siwka była tego pochodną".

Nie dostaje się już do Sejmu, podobnie jak cała prawicowa drobnica. W liście otwartym wzywa Kaczyńskiego do ustąpienia i wprost obwinia go za wyborczą porażkę. Dziś, po latach, uważa, że ten trzyletni partyjny epizod był pomyłką z dużo bardziej zasadniczego powodu: "Rozczarowały mnie te trzy lata. Jestem chrześcijańskim demokratą i wyobrażałem sobie PC jako taką właśnie, chrześciańsko-demokratyczną partię. Ale się nie udało".



W 1993 r. Siwek odchodzi z partii, a w następnym roku Kaczyński zmusza go do odejścia z fundacji. Stosunki są mocno napięte, o pomoc w mediacji poproszeni zostają biskupi. Ostatecznie panowie dzielą się wpływami po połowie - Kaczyński pozostaje w politycznym towarzystwie, tworzy m.in. "Nowe Państwo", a Siwek od polityki ucieka, tak daleko, jak tylko może - wybiera towarzystwo biskupów i tematykę rolniczą. Wyprowadza z fundacji część majątku i razem z biskupem Romanem Andrzejewskim tworzy osobny koncern, którego głównymi owocami są Fundacja Solidarna Wieś oraz "Tygodnik Rolników Obserwator".

Odciąć się od Kaczyńskiego nie jest jednak łatwo - jedna ze spółek Siwka długo jeszcze wynajmować będzie siedzibę PiS, następcy PC. Gdy po latach, w połowie 2007 r. Air Link sprzeda ten budynek, PO rozpęta awanturę. Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy, alarmuje prokuraturę, apeluje o zabezpieczenie nieruchomości, chce unieważnić umowę sprzedaży. Bez skutku, sąd właśnie odrzucił jej argumenty. W odwecie Siwek skarży się prokuraturze na Gronkiewicz-Waltz (prokuratura nawet się tym nie zajmie).

Choć partyjny epizod Siwek uważa za niezbyt udany i zżyma się, że trzy lata u boku Kaczyńskiego determinują cały jego życiorys, to nie da się ukryć, że głównie temu zawdzięcza swe publiczne posady, a przynajmniej szanse na takowe.

Co ciekawe, tych było nawet sporo - gdy tworzył się rząd Olszewskiego, PC wysunęło Siwka na szefa Urzędu Rady Ministrów. Przepadł. Po roku, gdy PC negocjowało poparcie dla rządu Suchockiej, Siwek miał objąć tekę wicepremiera ds. społecznych. Negocjacje zakończyły się nad ranem, on - jako parlamentarzysta - akurat leciał wtedy do Turcji. W każdym razie wieść o planowanej nominacji rozeszła się błyskawicznie, bo gdy wylądował na lotnisku, czekało już na niego luksusowe auto z polskiej ambasady. Ale negocjacje szybko zerwano, żadnym wicepremierem nie został. Gdy po dwóch dniach wracał do kraju, już sam musiał się zatroszczyć o transport na tureckie lotnisko. Znowu był zwykłym posłem.

Teraz więc dość spokojnie przygląda się zamieszaniu wokół swej kandydatury. W końcu nie takie okazje przechodziły mu koło nosa.