Janina Paradowska przyznaje w komentarzu, że ma mieszane uczucia co do formy protestu, prowadzonego przez rodziców dzieci niepełnosprawnych. Z jednej strony ze względu na to, że formuła nie sprawia, iż odbiorcy przekazów medialnych wiedzą więcej o problemie ludzi, którzy znaleźli się w takiej sytuacji. Z drugiej strony dlatego, że - jak pisze - ani sejmowe marmury nie nadają się do spania, ani zamknięcie w gmachu nie może dobrze służyć chorym dzieciom.
Inną sprawą jest - według Paradowskiej - polityczny szum, jaki wytworzył się wokół grupy rodziców wraz z dziećmi okupujących gmach przy Wiejskiej. Publicystka podnosi, że choć nikt nie zdobył się na to, by publiczny postulat zakończenia protestu, po cichu prawie wszyscy powtarzali taką właśnie opinię.
- Kto miał przyjść i fotkę sobie zrobić do najbliższej kampanii politycznej czy związkowej, już był. Kto chciał okazać się hojniejszy w obietnicach, już swoje zrobił - pisze Paradowska i dodaje, że więcej wytargować od rządu nie można było.
Choć, jak mówi, sprawa wciąż jest do załatwienia, ale nie jako jedna pozycja na długiej liście roszczeń, ale jako element problemu systemowego. - Od lat mówimy, że system pomocy społecznej zbudowany w początkach lat 90. wymaga przemyślenia od nowa, a ciągle łatamy dziury. Czasem niesprawiedliwie i bez sensu. Obecne propozycje rządu też są łataniem dziur, i to pod presją. tak nie rodzą się żadne poważne i rozważne rozwiązania. A więc sprawa wróci jeszcze raz - podsumowuje publicystka.