Wroński punkt po punkcie prezentuje układankę, która składa się głównie z wniosków wynikających z doświadczeń, jakie były oficer wywiadu zdobył w czynnej służbie. Choć wiele z nich również bazuje na przeczuciach, to jego zdaniem składają się w jedną całość. – Moja analiza jest zbieżna z podobnymi, przeprowadzonymi przez emerytowanego oficera CIA, a także BND, o których mogliśmy już czytać. Służby na całym świecie widzą to podobnie – przekonuje.
Jakie przesłanki miałyby wskazywać na przygotowany zamach? Oto kilka z nich.
Po pierwsze, bezczynność służb. Jak opowiada Wroński, 10 kwietnia 2010 roku nikt po niego nie zadzwonił i nie ściągnął go do Agencji Wywiadu, a dyrektor, z którym rozmawiał tego dnia, wysłał go na spacer. Wroński, powołując się na kolegę z ABW, twierdzi, że podobnie było w innych służbach. Przytacza również – jak sam podkreśla – plotkę, według której „jedyną grupą postawioną na nogi w ABW była grupa realizacyjna, która spieszyła zabezpieczać BBN”.
Co jeszcze miałoby wskazywać na zamach? Skład delegacji. Zdaniem byłego oficera wywiadu, Lech Kaczyński „dał się Rosjanom dobrze we znaki. Zrobił coś, czego nie potrafił nikt inny. Wciągnął do obrony Gruzji innych przywódców – z państw bałtyckich i Ukrainy. A to wstrzymało ofensywę Rosjan” – przekonuje Piotr Wroński. Jak dodaje, na pokładzie tupolewa lecącego do Smoleńska był również wiceminister odpowiedzialny za zakup nowoczesnego uzbrojenia, którego śmierć opóźniła negocjacje Polski z USA, oraz dowódcy polskich wojsk, pierwsi, którzy nie byli wykształceni w Moskwie.
Zaniepokojenie Wrońskiego wzbudził również przekaz mediów. 10 kwietnia oglądał wiadomości na kilku kanałach jednocześnie. Jak podkreśla, rosyjskie media szybko przyjęły tezę, że za katastrofę odpowiada błąd pilota. – Zdumiałem się, gdy jakieś dwie minuty później powtarzał to TVN24 – podkreśla były oficer w rozmowie z tygodnikiem „wSieci”.
Wroński zwraca również uwagę na aktywność Rosjan po katastrofie. – 20 lat pracowałem „na tym kraju” – zaznacza, dodając, że w ciągu 15 minut po katastrofie rosyjskie służby nie byłyby w stanie tak licznie pojawić się na miejscu upadku polskiego samolotu. Dlaczego? Bo według Wrońskiego mają „bałagan”.
Skąd oni wzięli tyle tego cholernego OMON (Oddział Mobilny Specjalnego Przeznaczenia, jednostka sił specjalnych – przyp. red.)? To było niewiarygodne. Może w Moskwie, gdy wiedzą, że przyjedzie Putin, OMON jest pod ręką, ale w tym przypadku? W sobotę rano? To jest Rosja, ignorowana wizyta, lotnisko bez wyposażenia, wieża udająca pracę i nagle mamy zatrzęsienie służb. Rosjanie od razu przejęli inicjatywę i położyli na wszystkim łapę.
Zastanawiające jest również dla Wrońskiego szybkie pojawienie się w Smoleńsku Władimira Putina. – Dla mnie to był szok. Skoro było wiadomo, że to lotnisko jest źle wyposażone, wieża ma nieprawidłowo działający sprzęt, panuje chaos, jak Rosjanie mogli pozwolić, by ich przywódca tak szybko tam się zjawił – wylicza były oficer Agencji Wywiadu.
A co jego zdaniem na miejscu katastrofy robił rosyjski Specnaz, elitarna jednostka specjalna? – Specnaz najprawdopodobniej miał za zadanie błyskawicznie zebrać rzeczy ważne dla służb, czyli dokumenty osobiste, służbowe, ale przede wszystkim telefony i inne środki łączności – mówi, zastrzegając przy swoich wywodach, że nie wyraża prywatnych poglądów, a „analizuje dostępne informacje”.
Scelus is fecit cui prodest – zbrodnię popełnił ten, kto odniósł z niej korzyść. A kto odniósł? Rosjanie i obóz władzy w Polsce. Przykro mi, że muszę to stwierdzić
– zaznacza Piotr Wroński.