Magdalena Rigamonti: Został pan już przesłuchany?
Krystian Legierski*: Wysłuchany. Zostałem zaproszony do Bielska-Białej przez przedstawicieli biskupa Diecezji Bielsko-Żywieckiej. Nie pojechałem, bo to było dla mnie trudne do zorganizowania. Okazało się, że przedstawiciele mogą przyjechać do Warszawy. I w siedzibie Helsińskiej Fundacji Prawa Człowieka ks. dr Marek Studenski, wikariusz generalny, i ks. dr Czesław Chrząszcz, notariusz kurii, wysłuchali tego, co mnie spotkało, kiedy byłem dzieckiem. Przekazali głębokie przeprosiny ze strony Kościoła. I zapewnili, że wszystkie ofiary, których molestowania i wykorzystywania seksualnego dopuścił się Jerzy Kiera, zostaną wysłuchanie, a sprawa każdego wykorzystanego chłopaka zostanie przekazana do Kongregacji Nauki i Wiary w Stolicy Apostolskiej w celu przeprowadzenia procesu kanonicznego przeciwko księdzu Kierze. Świadkami spotkania byli dr Piotr Kładoczny i mec. Paweł Knut.
Nie dziwi pana, że Kościół tak szybko zareagował?
Zareagował, bo wzbudzam zainteresowanie tym, co mówię. Może gdyby to był ktoś zupełnie anonimowy, czekaliby, aż lokalna społeczność go zniszczy. Zresztą, nie wiem. Może polityka Kościoła dotycząca pedofilii się zmieniła.
Pan ma 38 lat.
Hm.
I teraz się panu przypomniało, że był pan molestowany?
Niektórzy ludzie tam u mnie w górach też tak mówią - że mi się po prawie 30 latach przypomniało. Odzywają się kolejne ofiary i również słyszą, że im się teraz przypomniało. Nie, nie teraz. Teraz pojawiła się możliwość, żeby o tym opowiedzieć, ruszyła lawina i wszystko wskazuje na to, że ksiądz Kiera przez lata krzywdził dzieci. A co do przypominania, to w 2010 roku powiedziałem o tym, co mnie spotkało, Piotrowi Najsztubowi, ale nie zarezonowało. Teraz sprawa wróciła. Niedawno media poinformowały, że brazylijski ksiądz pedofil popełnił samobójstwo. Na Facebooku napisałem, że się z tego cieszę, bo sam byłem molestowany przez księdza.
Dlaczego sześć lat temu nie zarezonowało?
Nie mam pojęcia. Wtedy nie chciałem, żeby Najsztub o tym pisał. Rozmawialiśmy o polityce, o tym, że Zieloni zastanawiają się nad wystawieniem mnie do kandydowania w wyborach prezydenckich w Warszawie. Zapytał mnie, dlaczego moje drogi z Kościołem się rozeszły, przecież jestem góralem, pochodzę z katolickiej rodziny, mama i babcia są osobami wierzącymi. Opowiedziałem mu historię z księdzem i wyjaśniłem, dlaczego nie chcę, żeby o tym pisał. Uważałem wtedy, że ta sprawa zostanie wciśnięta w nurt mojej politycznej batalii, a istota sprawy umknie. Bałem się, że zostanie to odebrane jako mój atak na Kościół katolicki i próba robienia szumu wokół siebie.
W tym czasie ksiądz Kiera pracował, prowadził msze, mieszkał w plebanii, spotykał się z dziećmi?
Tak. Ale choć tekst się ukazał, niewiele osób tę informację wyłuskało. Nawet do mojej mamy wtedy to nie doszło.
Dlaczego wtedy pan nie złożył zawiadomienia do prokuratury?
Myślałem, że sprawa dotyczy tylko mnie. Wiedziałem, co się działo w Tylawie, kiedy lokalna społeczność broniła pedofila, wiedziałem, że jeśli stanę sam przeciwko księdzu Kierze, to może to zostać odebrane jako jakaś antykościelna kampania wstrętnego lewackiego polityka. Zresztą, w moim przypadku na gruncie prawa karnego sprawa się przedawniła po pięciu latach od osiągnięcia pełnoletności.
Przecież prawo dotyczące ofiar pedofilii zostało zmienione.
Chyba dwa lata temu zostało zmienione tak, że przedawnia się dopiero po 30 roku życia. W 2012 roku, czyli dwa lata po artykule we "Wprost", zgłosił się do mnie pierwszy chłopak, którego Kiera też molestował, więc okazało się, że nie jestem sam. Jednak on nie chciał tego nagłaśniać.
No, ale ksiądz dalej był proboszczem, mógł molestować dzieci.
Mógł. Na pewno uchroniłem jedną potencjalną ofiarę. Pamiętam, jak byłem w Koniakowie na rodzinnym obiedzie. To był 2009 rok. I moja ciotka się pochwaliła, że jej syn ma zostać ministrantem. Zmroziło mnie, ale nic nie powiedziałem. Wróciłem do Warszawy i napisałem do niej mail, żeby nie posyłała chłopca do tego księdza Kiery, że to pedofil. Poprosiłem przy tym, żeby zachowała to dla siebie, nie mówiła tego głośno w rodzinie, bo moja mama i babcia to są bardzo wierzące osoby. Nie chciałem im robić przykrości. Mogę pani wysłać ten mail.
Teraz robi pan kampanię.
Nie, nie robię. Kończę aplikację adwokacką i zastanawiam się, co dalej.
Pan w wyborach prezydenckich głosował na Andrzeja Dudę.
Przed wyborami Platforma przez osiem lat obiecywała, a potem się okazywało, że takich jak ja ma gdzieś. A Duda przynajmniej powiedział, że będzie rozmawiał ze środowiskiem LGBT o prawach mniejszości seksualnych. Nawet on był zdolny, żeby choć mrugnąć okiem w naszą stronę. Kiedy zadeklarowałem, że będę głosował na Dudę, Komorowski nasłał na mnie swoich doradców, którzy namawiali mnie, żebym go poparł. A ja z kolei poprosiłem, żeby obiecał, że zajmie się ustawą o związkach partnerskich. Nawet mu przez gardło taka deklaracja nie przeszła. Nie chciałem już brać udziału w tej zabawie: wy, obywatele drugiej kategorii, lepiej siedźcie cicho, bo jak my, PO, przegramy, to przyjdzie straszny PiS.
Pan był pierwszym gejem politykiem.
Mam ten honor. Tak, jestem pierwszym politykiem LGBT wybranym w wyborach powszechnych na publiczny urząd w Polsce.
Robert Biedroń drugim.
Sam go namawiałem, żeby startował z listy Palikota. To świetny polityk.
A pan?
Ja wystąpiłem z Zielonych. Otarłem się o Radę Miasta, wiem, jakie instynkty są tam premiowane. Zrozumiałem, że żądza władzy jest najskuteczniejsza, ci, którzy się nią kierują, nie zawahają się przed niczym, nic nie jest dla nich dostatecznie obrzydliwe, jeśli tylko przyniesie im korzyść. Nie chcę iść w tym kierunku. Zawsze mi o coś chodziło, ale nie jestem w stanie działać za wszelką cenę, podkładać świń też nie dam rady.
Jest pan jeszcze politykiem?
Myślę, że już nie i nie zaczynam żadnej kampanii. Czarę goryczy przelało to, kiedy zobaczyłem, co Polacy sądzą o uchodźcach, co mają w głowach. Teraz chciałbym, żeby sprawa księdza Kiery dobrnęła do końca. On udzielił kilku wywiadów, publicznie zarzucił mi kłamstwo, więc rezerwuję sobie możliwość złożenia cywilnego pozwu. Wolałbym oczywiście, żeby biskup Pindel z Diecezji Bielsko-Żywieckiej sam przeprowadził dochodzenie, wyjaśnił jakich przestępstw dopuścił się ksiądz Kiera, myślę, że to dla wszystkich katolików będzie miało większe znaczenie, będzie ważniejsze niż postanowienia sądu cywilnego, w którym, że zacytuję: jakieś lewactwo wytacza proces uczciwemu kapłanowi.
Ksiądz Kiera przestał już być proboszczem.
Ale ciągle jest księdzem. Do 1993 roku był proboszczem 300-osobowej parafii na Kubalonce, potem przeniesiono go do Koniakowa, gdzie miał pod sobą cztery tysiące parafian.
Od kiedy pana mama wie o tym, co się wydarzyło, kiedy pan był dzieckiem?
Od trzech tygodni. Nie korzysta z internetu, znajoma jej powiedziała, że byłem molestowany. Była w szoku, zadzwoniła zapłakana, mówiła, że teraz jej się wszystko składa w całość.
A babcia?
Babcia nie wie. Chcemy wszyscy oszczędzić jej nerwów. Nie wiem, czy to się uda, bo oczywiście w Koniakowie wszyscy o tym mówią. Mama od razu napisała list do Kiery, zgodziła się też rozmawiać z dziennikarzami. Kiedy byłem dzieckiem, nie miałem języka, żeby o tym mówić, w głowie mi się nie mieściło, żeby o takich sprawach z kimkolwiek rozmawiać, z mamą, z ciocią, babcią. Nie wiedziałbym nawet jak. W ogóle o seksualności się nie mówiło, nie było internetu, u nas w górach to był problem z odbiorem nawet polskiej telewizji, docierały tylko dwa kanały czeskiej. Nie wiedziałem nic, jako dziecka sprawy seksu mnie nie interesowały, w ogóle takie tematy mi w głowie nie gościły. Poza tym tak jak mówiłem, byłem przekonany, że to tylko mnie się przytrafiło. Kiedy dorastałem, od czasu do czasu o tym myślałem, gdzieś to się za mną wlekło. Nie wyobrażałem sobie, że komuś powiem, że ksiądz, którego we wsi wszyscy poważają, wsadzał mi rękę w majtki. To był wstyd. Jedyna moja reakcja była taka, że się zbuntowałem, powiedziałem mamie, że nie będę więcej chodzić do kościoła. Przez pięć lat, zanim wyjechałem do liceum, prowadziłem z nią batalię. Co niedziela była walka. Pamiętam ten dzień, kiedy przyszedłem do domu, rzuciłem ministrancką komeżką i wykrzyczałem, że więcej tam nie pójdę. Mama wiedziała, że coś się stało. Dopiero teraz mi powiedziała, że wtedy, po kilku dniach, poszła do księdza zapytać, co się wydarzyło, dlaczego jestem takim zbuntowany, a on ją objął i mówi: pani Małgosiu, niech się pani nie martwi. Krysiek był po prostu niegrzeczny w kościele, nabroił podczas mszy i trochę na niego nakrzyczałem. Mama przyjęła do wiadomości i uwierzyła księdzu. No bo jak tu księdzu nie wierzyć.
Był autorytetem?
Oczywiście, jak to ksiądz we wsi. Dla niektórych jeszcze wciąż jest autorytetem.
Mama panu kazała zostać ministrantem?
Nie. Ksiądz mnie namawiał, moją mamę i babcię przekonywał, że to będzie dla mnie dobre. Nastawał na mamę i babcię, żebym ministrantem został, a z kolei one nastawały na mnie. Uległem im i się zgodziłem.
Upatrzył sobie pana?
Bardzo możliwe. W którymś momencie mojego ministrantowania zaczął mówić, żebym przyszedł do niego na plebanię, a to że lekcje razem ze mną odrobi, a to że filmy pooglądamy.
Ile on miał wtedy lat?
Jest z 1947 roku, czyli był po czterdziestce. To była era odtwarzaczy wideo, kaset i kolorowych telewizorów. Ludzie się wymieniali kasetami z amerykańskimi filmami, były wypożyczalnie, też coś można było kupić. Kilka razy mnie zapraszał, ale mnie się jakoś nie paliło. Wtedy tego nie rozumiałem. Niedawno napisała do mnie koleżanka, z którą chodziłem i do przedszkola, i do podstawówki. Teraz mieszka w Krakowie, pracuje jako archiwistka i ma znakomitą pamięć. Razem też chodziliśmy na religię, której uczył oczywiście ksiądz Kiera. I ona pamięta, że ksiądz się do mnie przytulał, obejmował mnie, często do mnie podchodził.
Pan tego nie pamięta?
Wielu ludzi w stosunku do mnie tak się zachowywało, bo taki ładny Murzynek, taka maskotka. Koleżanka mówi, że te przytulania księdza wydawały jej się obrzydliwe. Jakoś nie chciałem iść na tę plebanię. Ale jak mnie tak zapraszał - a to w końcu i ksiądz, i dorosła osoba - stwierdziłem, że pójdę. Zrobił mi coś do picia, siedliśmy na kanapie, bo mieliśmy film obejrzeć.
Bał się pan?
Co, miałem się bać księdza? Nie byłem zachwycony, bo wolałem się bawić z kumplami, ale nie pamiętam też żadnych lęków. Asertywność dziesięciolatka nie jest zbyt wysoka. Włączył film. A tam porno.
Heteroseksualne?
Nie pamiętam, ale chyba tak. Byłem w szoku, pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Ksiądz udawał speszonego. Mówił, że sprzedawca w Wiśle musiał pomylić kasetę i sprzedać mu taki paskudny film. Jednak nie wyłączył. Patrzę, a ksiądz wyciąga penisa i zaczyna się onanizować, a do tego wsadzać mi rękę w spodnie. Po wszystkim pożegnałem się i uciekłem. Jeszcze raz mówię: wtedy myślałem, że to tylko mnie dotyczy. Teraz wiem, że Kiera skrzywdził wiele innych dzieci.
Ile?
Nie wiem.
Są księża, którzy twierdzą, że dzieci ich prowokują.
Błagam. Jak można prowokować do czynności, o których nie ma się pojęcia, że istnieją. Kiedyś, w latach 80. o seksie się nie mówiło. Teraz seksualność jest na każdym kroku, ale też niewiele się z dziećmi o tym rozmawia. Może gdyby było inaczej, dzieci by reagowały, mówiły, że ktoś dorosły je molestuje, robi rzeczy, których nie powinien robić. Przecież z tą edukacją seksualną w przedszkolach i szkołach nie chodzi o to, żeby uczyć dzieci, jak mają uprawiać seks, tylko wiedzieć, na jakie sytuacje mają się nie godzić...
Odzywają się do mnie dorośli mężczyźni, starsi, młodsi ode mnie, którzy byli molestowani przez tego człowieka. Mam kontakt z co najmniej dziesięcioma chłopakami i wszyscy oni zgodzili się rozmawiać z przedstawicielami biskupa. Wiem też o kilku chłopakach, którzy boją się mówić, tak jakby wyparli fakty ze swojego dzieciństwa. A ilu jest takich, o których nie wiem. Odzywają się też dziewczyny, które były ministrantkami, służyły do mszy i one opowiadają, że kilku nastoletnich chłopaków regularnie chodziło do księdza na plebanię. Część tych chłopaków podobno już wtedy sobie na boisku opowiadała, że ksiądz włączał im porno i że nawet się onanizował.
Księdza interesowali tylko chłopcy?
Chyba tak, bo te dziewczyny, które były blisko kościoła piszą, że nie miały z księdzem żadnych przejść. W niektórych przypadkach rodzice wiedzieli, że ksiądz molestuje ich dzieci. Była rodzina, która przyjaźniła się z księdzem Kierą. Przychodził do nich do domu. I zaczął wykorzystywać seksualnie ich kilkuletniego syna. Kiedy matka się zorientowała, próbowała coś z tym zrobić. Jako wierząca zgłosiła się do innych księży. Księża jej mówili, jak ma się zachowywać, że nie powinna o tym publicznie mówić, bo wywoła zgorszenie, a jak wywoła zgorszenie, to wielu ludzi może przestać chodzić do kościoła, może stracić wiarę i to będzie jej wina. Została sama.
Ma pan z nią kontakt?
Tak. Tak jak z wieloma osobami, które doznały krzywd od księdza Kiery. Chcę mieć nadzieję, że teraz Kościół zaprasza nas wszystkich, ofiary Kiery, na te wysłuchania nie tylko dlatego, że dba o swój interes, ale również dlatego, że ważne jest dla niego dobro pokrzywdzonych.
Myśli pan, że przez lata zwierzchnicy księdza Kiery wiedzieli o jego pedofilskim zachowaniach?
Nie wiem. Jedna z matek usłyszała od pewnego księdza, że Kiera był dobrze wykształconym księdzem, z zadatkami na dostojnika, a wylądował na trzystuosobowej parafii na Kubalonce.
Karna zsyłka?
Być może. Taka była praktyka Kościoła przez dziesięciolecia.
Z wielkim spokojem pan o tym opowiada.
Rozmawiam teraz z ludźmi, którzy się do mnie zgłaszają. Ale wiem, że są mężczyźni molestowani przez Kierę, których życie zostało zrujnowane. Zadzwoniła do mnie jedna pani, którą pamiętam z dzieciństwa. Powiedziała mi o chłopaku, w którego rodzinie się źle działo. Ojciec pił, chłopak uciekał z domu, do księdza na plebanię. Nawet tam nocował. Facet jest teraz dorosły, ma rodzinę. Później skontaktowała się ze mną jego teściowa, zaczęła płakać i w końcu powiedziała, że zięć często wychodzi z domu i nocuje u księdza Kiery. Sprawdziła to z córką, jego samochód kilka razy widziały w nocy zaparkowany przy plebanii. Zrobiła awanturę księdzu, pytała dlaczego zięć spędza z nim noce, a nie z żoną i dziećmi. Kiera mętnie się tłumaczył, że udzielał rad, jak sobie radzić z problemami rodzinnymi. Proszę zauważyć, jak ksiądz musiał zniszczyć psychikę temu kiedyś dziecku, teraz dorosłemu mężczyźnie... Był chroniony, tak jak przez lata wielu księży pedofilów w Kościele na całym świecie. Polityka, którą Kościół prowadził, wręcz zachęcała pedofilów do wstępowania w szeregi kleru. Może na fali papieża Franciszka, tego co on mówi, w Kościele następuje jakiś zwrot, kończy się zamiatanie niewygodnych spraw pod dywan. Z tego, co rozumiem, Franciszek prosi wiernych, żeby mówili o nieprawidłowościach w Kościele.
I pan, rozumiem, też ma taką misję?
Nie mam żadnej misji. Chcę, żeby przestępca został ukarany.