Losy Graczyka i Wałęsy lat 70. to mikroświat, który skupia w sobie wszystkie odcienie komunistycznej codzienności. Zabite dechami szare miasta. Esbecy w nylonowych garniturach, których zawsze można było poznać po torebkach pederastkach uszytych z okrycia typu skaj. Prawdziwi mężczyźni PRL, od których rano już śmierdziało wódką albo byli na kacu. Demoralizacja, w której za talon na malucha i meblościankę wielu podpisałoby pakt nie tylko z kapitanem Graczykiem.
Wałęsa nie odbiegał od socjalistycznej normy. Jednak to właśnie ten syn chłopstwa w kolejnej dekadzie staje na czele nie tyle ruchu związkowego, ile odnowy moralnej. Uwikłany we współpracę z SB megaloman okazuje się doskonałym znawcą mechanizmów władzy komunistycznej.
Dziś na własne życzenie rozmontowujemy mit Wałęsy. Zresztą on sam, brnąc w narrację, jakoby nie miał żadnych kontaktów z SB – nie pomaga w jego obronie. Z punktu widzenia państwa analiza tego przypadku jest warta uwagi. Przyglądanie się temu, jak Wałęsa obchodzi się z kompromitującą wiedzą o przeszłości i jak my się z nią obchodzimy, pozwala ustalić dynamikę wytracania narodowych mitologii. Mitologii, bez których nie istnieją współczesne państwa i narody.
Przed Wałęsą równie emocjonalnie rozmontowywaliśmy mit Ryszarda Kapuścińskiego. I wielbionego na prawicy Józefa Mackiewicza. Autor genialnej „Kontry” i „Lewej wolnej” po kilku tekstach w gadzinowym „Gońcu Codziennym” dał pretekst do tego, by stać się ikoną faszystowskiej prawicy. Genialny obserwator i świadek ekshumacji katyńskich dokonywanych przez Niemców nie mógł zająć należnego mu miejsca w literackim panteonie liberalnych elit, które nadawały ton w Polsce po 1989 r .
Kapuściński podobnie. Ujawnienie przez „Newsweek” jego uwikłania we współpracę z wywiadem PRL stało się dla jego przeciwników doskonałą okazją, by przedstawiać go jako skompromitowanego człowieka systemu. Z nazwiska, które samo w sobie jest marką – próbowano uczynić symbol komunistycznego zła. Żadna z tych narracji nie była prawdziwa.
Zapętlenie sporu dwóch Polsk powoduje, że dylemat Fausta – uniwersalny zakład Boga z Mefistofelesem – mylimy z pospolitą zdradą. Efekt jest taki, że zamiast wiedzy o przeszłości konsumujemy jej erzac. To nie jest tylko problem z interpretacją wielkości Mackiewicza, Kapuścińskiego czy Wałęsy. Upadek komunizmu i transformacja ustrojowa jest albo zdradą w Magdalence, albo arkadią, która zapoczątkowała dobrobyt i jeffersonowską demokrację. Reformy Leszka Balcerowicza są albo złodziejską prywatyzacją, albo jedynie słusznym oddaniem gospodarki we władanie sprawiedliwych i podążających w odpowiednim kierunku sił rynkowych. Polak liberalny nie dopuszcza myśli o tym, że agentura SB mogła być zaczynem polskiego kapitalizmu ze wszystkimi jego plusami dodatnimi i ujemnymi. Polak solidarny nie dostrzega, że najprawdopodobniej ten deal zapoczątkował miękką zmianę ustrojową. Nie ma narracji, która uwzględniałaby fakt, że balcerowiczowska gra sił rynkowych mogła mieć w tle elementy nomenklaturowej ustawki.
Te dwa idealizmy, które doskonale opisuje w swoich książkach Robert Krasowski – skutecznie usuwają odcienie szarości. W efekcie za kilka lat może się okazać, że w naszych historycznych narracjach nie mamy nic sensownego do zaoferowania. Polskie plusy dodatnie i ujemne znikną w tle mitów założycielskich państw, które rozsądniej zarządzają wiedzą o swojej przeszłości. Wtedy będziemy mogli spokojnie spoglądać na rzeczywistość, w której Adolfa Hitlera pokonał wrażliwy społecznie Józef Stalin do spółki z francuskim Résistance. A komunizm obalił przekonany o wyższości demokracji nad dyktaturą Michaił Gorbaczow wraz z ojcem założycielem Wspólnoty Europejskiej Helmutem Kohlem.