Naprawdę zawsze wita pani osobiście wszystkich gości?!
Na każdym piątkowym koncercie stoję na schodach i witam wchodzących. Mało tego, korona mi z głowy nie spadnie, gdy ktoś, nie wiedząc, kim jestem, pyta po prostu o drogę do toalety. Taka jest moja rola służebna, tak do tego podchodzę i to fantastyczne, że mogę komuś pomóc. Filharmonia to dla mnie misja promowania najlepszej muzyki w najlepszych wykonaniach. I czasem jestem rozgoryczona, gdy sprowadzam gwiazdy światowej wielkości, o których marzą największe sale, a nie spotka się to z żadnym odzewem w mediach. Wtedy przynajmniej mam wiadomość od melomanów, których co tydzień witam, że to jest ten kierunek, że tak trzeba.
Ma pani frajdę z tego stania w hallu?
To jest kapitalna sprawa! Część ludzi myśli, że jestem bileterką, ale część wie, że jestem dyrektorem, dzielą się ze mną uwagami, mówią, co chętnie by usłyszeli, co im się najbardziej podobało i czego chcą więcej.
Słucha pani tego?
W dużym stopniu tak. Trzeba wiedzieć, co kiedy ułożyć.
Pani ciągle o widzów zabiega.
Zaczynamy od szóstego miesiąca życia…
Co za hardcore.
Może i hardcore, ale to jest zarówno wychowywanie dzieci – odbiorców przyszłych, jak i rodziców – odbiorców obecnych. Potem są zajęcia dla przedszkolaków…
…I wyjazdy do szkół, gdzie dorabiacie, grając w salach gimnastycznych?
Nie. Po co mi koncerty w salkach, gdzie jest fatalna akustyka? W ten sposób nikogo nie wyedukuję.