Szefostwo telewizji lubi opowiadać o "misji”. To jest słowo klucz. Jak trzeba wepchnąć do ramówki jakiegoś gniota, to wówczas właśnie jest to "misja”. Również to, co słabe i niepopularne, kryje się za tym sformułowaniem. "Musimy, bo misja”. Ale teraz, gdy pokazanie meczów reprezentacji rzeczywiście jest misją, obowiązkiem publicznej telewizji wobec ludzi płacących podatki i abonamentowy haracz, okazuje się jednak, że żadnej misji nie ma. Że jest tylko chłodna kalkulacja - co się opłaca, a co nie.

Reklama

Zresztą z tymi biznesowymi wyliczeniami też jest chyba coś nie tak. Przecież ta sama Telewizja Publiczna, która teraz ponoć dwa razy ogląda każdy grosz, jeszcze niedawno na siłę uszczęśliwiała nas jarmarcznym hopsa hopsa w wykonaniu Nataszy Urbańskiej (milion złotych za każde 40 minut podrygów). Nie wspominam już, wracając na grunt sportowy, o uruchomieniu kanału TVP Sport, co kosztowało i kosztuje co miesiąc krocie, a efekt jest nudniejszy niż telezakupy.

To straszne, ale ktoś w TVP jest ignorantem podwójnym - i w kwestii biznesowej, i misyjnej. Ani nie umie liczyć, ani nie rozumie, że są programy, które pokazać po prostu trzeba. Że dokładnie każdy ma prawo oczekiwać, że gdy włączy "Jedynkę” w czasie meczu Polski z Niemcami (w czasie mistrzostw świata takie spotkanie obejrzało 11 milionów ludzi), to będzie mógł się przekonać, czy Boruc heroicznie obroni strzał Klose, czy też przepuści piłkę pod brzuchem. Gdyby ktoś przygotował ranking programów, które w 2008 roku chcą obejrzeć Polacy, nawet serial "M jak miłość” nie miałby szans w starciu ze Smolarkiem, a Torbicka z Żurawskim.

Mam tylko nadzieję, że TVP będzie wobec widzów uczciwa. I 8 czerwca, gdy Polska zagra pierwszy mecz na Euro, w programie "Pytanie na śniadanie” prowadzący odpowiedzą na pytanie, które rzeczywiście będzie zadawał sobie cały kraj - dlaczego wy tego nie pokazujecie i co zrobiliście z naszym abonamentem?!

Reklama