Podejrzewam, że mogło być tak, iż Radosław Sikorski coś powiedział, na co prezydent odparł, że za daną rzecz minister spraw zagranicznych może stanąć przed Trybunałem. Oczywiście przeciwnicy prezydenta będą się upierali, że głowa państwa groziła Sikorskiemu. Żeby taka interpretacja słów Lecha Kaczyńskiego nie zdominowała przekazu o spotkaniu, warto - jeśli podczas rozmowy nie padły żadne tajne informacje - byłoby ją upublicznić.

Reklama

Wówczas wszyscy zainteresowani mogliby się sami przekonać, czy rzeczywiście prezydent wypowiadał groźby pod adresem ministra spraw zagranicznych, czy to nadinterpretacja. Oraz dowiedzieć się wreszcie, o co chodzi z całym tym zamieszaniem w sprawie tarczy antyrakietowej - czy w interesie Polski leży, by zainstalowano ją na naszym terytorium, czy też nie. Bo do tej pory mamy masę sprzecznych opinii na ten temat.

Dziwi mnie więc, że w tej sytuacji pierwszoplanową informacją, którą chce przekazać społeczeństwu minister Sikorski, jest ta, że prezydent groził mu postawieniem przed Trybunałem Stanu, a nie, jakie są możliwe reperkusje międzynarodowe budowy tarczy w Polsce. Czy istnieje zagrożenie ze strony Rosji, jeśli ją zainstalujemy, czy też, jeśli z niej zrezygnujemy, nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi się pogorszą.

Poza wszystkim uważam, że minister Sikorski zachował się bardzo nieelegancko i całkiem niepotrzebnie sprowokował prezydenta Kaczyńskiego. Przy czym zrobił to w taki sposób, żeby przedstawić się w roli ofiary, która nie wiadomo dlaczego została zaatakowana. Poważna polityka nie polega na takich zagrywkach.

Reklama

Niepokojąca była też informacja, która wyszła z Kancelarii Prezydenta, że spotkanie z ministrem Sikorskim w sprawie tarczy antyrakietowej było nagrywane. Widać, że prezydent, utrwalając na taśmie słowa swego rozmówcy, doszedł do wniosku, że dyplomacja w Polsce źle funkcjonuje. To dowód na to, że na szczytach władzy mamy do czynienia z daleko posuniętym brakiem wzajemnego zaufania. Że ważne osobistości polityczne w państwie składają sobie nawzajem różne obietnice, do wywiązania się z których wcale się nie poczuwają. Że polski prezydent nie może wierzyć polskim politykom z Platformy i nagrywa swoje istotne z nimi rozmowy. Ale i po drugiej stronie z zaufaniem nie jest inaczej, więc niechże nie udaje ona, że jest lepsza.

Minister Sikorski od dłuższego już czasu zresztą atakuje prezydenta Kaczyńskiego. I wychodzi mu to całkiem nieźle. Robi to tak sprytnie, żeby nie wyglądało na atak. Wszystko zaczęło się od kampanii wyborczej, kiedy zaczął opowiadać, że prezydent nie oddał mu stu złotych pożyczonych kiedyś na tacę.

Otoczenie prezydenta twierdziło, że rzeczywiście Lech Kaczyński zorientował się przy zbieraniu na tacę, że nie ma przy sobie pieniędzy, więc rozejrzał się wokół, a wówczas Sikorski sam zaoferował, że rzuci za prezydenta. Kiedy był ministrem w rządzie PiS, nie mówił na ten temat ani słowa. Ale kiedy w ostatnich wyborach startował z listy PO, przypomniała mu się sprawa pożyczki. I przedstawił ją tak, że wyszło na to, iż prezydent jest człowiekiem niehonorowym. Teraz sytuacja się powtarza.