Choć prace nad dokumentem, który ma usprawnić działanie UE, trwały długich osiem lat, a ich efekt nie jest doskonały, dzięki Lizbonie Europa zyskuje ogromne możliwości. Po raz pierwszy w historii ma szansę, by na równi z USA, Chinami czy Rosją podejmować strategiczne dla świata decyzje. – Wreszcie dajemy Europie zdolność działania – mówi w rozmowie z nami Elmar Brok, były szef komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego i jeden z twórców traktatu lizbońskiego. Krytycy wskazują jednak: zdolność, której Europa wcale nie musi wykorzystać.
Mimo że futurolodzy od dawna wieszczą, że XXI wiek będzie należał do Azji, zjednoczona Europa przebija największych rywali – USA, Chiny, Rosję czy Indie – w wielu istotnych parametrach. Jeśli nawet nie dostaje do Chin czy Indii, choćby pod względem liczby ludności, nadrabia jakością.
Półmiliardowa Unia nigdy nie doścignie demograficznie azjatyckich potęg, ale te kraje jeszcze przez dziesiątki lat nie osiągną europejskiego poziomu życia. Poniżej granicy ubóstwa – dochodu mniejszego niż dwa dolary dziennie – żyje co trzeci Chińczyk i trzech na czterech Hindusów. W UE ten odsetek pozostaje w granicach błędu statystycznego. Dostęp do internetu ma 64 proc. mieszkańców Europy, podczas gdy w Chinach – 27 proc., a w Indiach – siedem.
Podobnie z armią. W siłach zbrojnych 27 państw Wspólnoty służy obecnie 2,7 miliona żołnierzy (choć nie są to siły zintegrowane). Liczniejsze wojsko – i większe możliwości powoływania rezerwistów – mają jedynie Chiny. Ale sama tylko Francja posiada większy arsenał nuklearny i wydaje na zbrojenia podobne sumy co Państwo Środka.
Choć dynamicznie rozwijające się Chiny mogą stać się drugą największą gospodarką świata, na tle zjednoczonej Europy wciąż są państwem na dorobku. Unia wytwarza 30 proc. PKB świata – czterokrotnie więcej od Chin. Rosja czy Indie pod tym względem nie są w ogóle konkurencją. Potencjał Europy błyszczy jeszcze jaśniej, gdy weźmiemy pod uwagę PKB na głowę mieszkańca. Na dodatek pozycję Unii umacnia euro, które coraz skuteczniej zastępuje dolara w charakterze rozliczeniowej waluty świata.
– Pod wieloma względami Unia już jest potęgą. To największy blok gospodarczy świata. Ale, by stać się supermocarstwem jak USA, brakuje jej wspólnej polityki zagranicznej i armii – mówi nam Damian Chalmers, politolog z London School of Economics.
Jak się okazało podczas ostatniego szczytu w Brukseli, brakuje jej także polityków, którzy mieliby wizję mocarstwowego rozwoju UE. Na razie przywódcy państw członkowskich nie zdecydowali się na wykorzystanie możliwości, jakie daje traktat lizboński. Ale te możliwości nadal są.