Miller pracuje w swojej byłej partii od niemal dwóch lat. "Potrzebował wtedy pomocy. Nie miał pracy. Były premier i przewodniczący partii miał chodzić od drzwi do drzwi i szukać zatrudnienia? Wiadomo, jak media by to komentowały" - opowiada DZIENNIKOWI jeden z polityków lewicy.

Reklama

W partii zaczęło się wówczas gorączkowe poszukiwanie zajęcia dla byłego premiera. W końcu zatrudniono go na etacie konsultanta. Dostał swój gabinet w siedzibie partii na Rozbrat i ok. 2 tys. zł pensji netto. W SLD twierdzą, że był sumiennym pracownikiem. Na Rozbrat stawiał się codziennie. "Był na tyle obowiązkowy, że kiedy zbliżały się wakacje, składał oficjalne pismo z prośbą o urlop" - opowiada DZIENNIKOWI rozmówca.

Kiedy w połowie września Miller ogłosił, że odchodzi z partii, zrobiło się niezręcznie. "Sytuacja na Rozbrat stała się mocno niekomfortowa" - przyznaje nasz rozmówca. Rozstanie Millera z Sojuszem odbyło się przecież w fatalnej atmosferze. Były premier nie ukrywał żalu, że uniemożliwiono mu start w wyborach do Sejmu. Skarżył się, że "wypchnięto" go z SLD, Wojciecha Olejniczaka nazwał czeladnikiem Kwaśniewskiego. Ogłosił też, że stworzy nową lewicową partię - Polską Lewicę.

Ale Olejniczak miał duży problem ze zwolnieniem byłego premiera. Miller jest w wieku emerytalnym i gdyby sam nie zrezygnował z pracy w SLD, nie można byłoby wypowiedzieć mu umowy. Były premier nie pojawiał się już jednak na Rozbrat i zrezygnował z pracy. "Pracę konsultanta SLD skończyłem de facto w momencie, kiedy odszedłem z partii" - mówi DZIENNIKOWI Miller.

Reklama

Teraz były premier jest w okresie wypowiedzenia. Oficjalnie pracownikiem partii będzie więc do końca grudnia. "Uruchomiliśmy już procedury, które mają zakończyć współpracę Millera z SLD" - potwierdza Wojciech Olejniczak.