Waszczykowski, którego wywiad dla "Newsweeka" wzbudził ostatnio wiele kontrowersji, stwierdził w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że podejście obecnej ekipy rządowej do tarczy jest "dość transakcyjne" i ma na celu wyciągnięcie od Amerykanów jak najwięcej dodatkowego dofinansowania. Jego zdaniem, może dać to chwilową korzyści polityczną jednej z partii, ale nie przysłuży się Polsce .

Reklama

Dyplomata odmówił odpowiedzi na pytanie "kto jest głównym hamulcowym tarczy". Twierdzi, że to co powiedział dziennikarzom "Newsweeka", wcześniej starał się powiedzieć formalnie.

"Napisałem raport na temat wyników rozmów, ale mam przekonanie, że nie został on przekazany premierowi. Starałem się też przekonać kilku ważnych doradców premiera, ponieważ obawiałem się, że premier jest bardzo jednostronnie informowany".

Zapytany z kim rozmawiał, wymienił nazwiska Władysława Bartoszewskiego, Zbigniewa Derdziuka i Jacka Cichockiego.

Były negocjator w sprawie tarczy antyrakietowej uważa, że nie dopuścił się "zdrady" udzielając wywiadu "Newsweekowi". "To jest dylemat urzędnika wysokiego szczebla, który jest dopuszczony do poważnych newralgicznych dyskusji. Co taki urzędnik ma zrobić, gdy dostrzega, że interes państwa jest obok interesu jakichś grup politycznych? Może siedzieć cicho, i - jak to mówią niektórzy politycy - dalej być lojalny wobec grupy aktualnie trzymającej władzę. Może podać się do dymisji. Ale może też dać sygnał opinii publicznej, że dzieje się niedobrze" - usprawiedliwia swoje postępowanie Waszczykowski.

Reklama