Dla zdobycia stołka i 31 tys. złotych pensji - jak twierdzi "Fakt" - niektórzy kandydaci na europosłów są w stanie przyrzec nam wszystko. "Najgorsze jednak, że w zamian za poparcie, które zagwarantuje miejsce przy eurożłobie, mamią wyborców pustymi obietnicami - dotyczącymi problemów, którymi nie zajmuje się Parlament Europejski" - pisze gazeta.

Reklama

>>> Wyborcza farsa. Otworzą otwartą drogę

A oto przykłady:

Arkadiusz Mularczyk z PiS opowiada warszawiakom, że rozprawi się z przestępczością w stolicy. "Chcę uaktywnić straż miejską. Będę występował o przesunięcie środków z etatów urzędniczych dla funkcjonariuszy" - stwierdził. Kiedy "Fakt" przypomniał mu, że pieniądze na straż nie pochodzą z Unii, odpowiedział: "No tak, właściwie to racja".

Wojciech Olejniczak Z SLD obiecuje, że jako eurodeputowany uzdrowi stołeczne szpitale i zlikwiduje... korki uliczne. Jak zamierza to zrobić? recepta jest prosta: "Musimy zabezpieczyć odpowiednie środki i zmienić przepisy".

Paweł Poncyljusz z PiS twierdzi m.in., że kandyduje "aby kredyt w banku można było wziąć po dobroci".