Wokół odebrania mandatu eurodeputowanego prof. Bronisławowi Geremkowi za to, że nie złożył w terminie oświadczenia lustracyjnego, o czym poinformował DZIENNIK, powstało wielkie zamieszanie. Nowa ustawa lustracyjna zobowiązuje m.in. posłów, europosłów i senatorów do złożenia oświadczenia, czy współpracowali ze służbami bezpieczeństwa. Jeśli tego nie zrobią, ich mandat wygasa.
Jako jedyny z eurodeputowanych nie złożył takiego dokumentu Geremek. "Zrobiłem to przed trzema laty, kandydując do Parlamentu Europejskiego. Żądanie ponownego złożenia oświadczenia pod groźbą utraty mandatu uważam za sprzeczne z zasadami państwa prawa i lekceważenie moich wyborców" - mówił profesor na specjalnie zwołanej konferencji. Jego stanowisko jest jednoznaczne: "Ponownego oświadczenia nie złożę. To, co zrobiłem, jest moim aktem protestu. I uważam, że nikt nie ma prawa odebrać mi mandatu, a jeśli to zrobi, złamie prawo" - tłumaczy Geremek.
Postępowanie profesora rozjuszyło posła PiS Jacka Kurskiego, którego partia jest głównym autorem ustawy lustracyjnej. "Profesor Geremek nie jest świętą krową i nie rozumiem ludzi, którym przeszkadza złożenie prostej, jednozdaniowej deklaracji, że nie współpracowali z bezpieką PRL. To jest żałosne i wstyd mi za profesora" -skomentował Kurski w RMF FM.
Geremka broni za to Grzegorz Napieralski, sekretarz generalny SLD. "Cenię postawę profesora, zwłaszcza w tym szale lustracyjnym, który opanował Polskę. I uważam, że nadal pozostaje on europosłem. Ale nawet jeśli straci mandat, zostanie bohaterem narodowym" - mówi Napieralski.
To, co się stało, stara się tłumaczyć także PO, choć o wiele łagodniej niż opozycja. "Lustracja w obecnym kształcie sama się kompromituje. Ale nawet złe prawo musi być respektowane. Na miejscu profesora złożyłbym ponowne oświadczenie i dołączył do niego protest" - mówi Bronisław Komorowski, wiceszef PO.