O tym, że akta licznych procesów karnych Marcina P. zostały zabrane z sądów na Pomorzu i przewiezione do siedziby resortu sprawiedliwości, wielokrotnie opinię publiczną informował sam minister Jarosław Gowin.

Reklama

Kiedy 20 sierpnia odwiedziłem Gdańsk, żeby spotkać się z sędziami wizytatorami i prezesami tamtejszych sądów, poinformowano mnie, że nie ma podstaw do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziów, którzy zajmowali się sprawami Marcina P. – mówił minister w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej”. A gdy zwróciłem się o przekazanie do ministerstwa akt spraw karnych Marcina P., żebyśmy samodzielnie mogli wyrobić sobie zdanie, to już następnego dnia rano zapadła decyzja o wszczęciu pierwszego postępowania dyscyplinarnego – dodawał.

Problem w tym, że ustawa o ustroju sądów powszechnych, w rozdziale o nadzorze nad działalnością administracyjną sądów, nie przewiduje możliwości, aby akta procesów były wysyłane do ministerstwa i kontrolowane przez urzędników resortu.

Zgodnie z zapisami ustawy przebieg procesu mogą kontrolować jedynie sędziowie wizytatorzy przy udziale wizytatora z Ministerstwa Sprawiedliwości na miejscu, w sądzie.

Reklama

To efekt wiosennej nowelizacji ustawy wzmacniającej niezależność, niezawisłość sądów od władzy wykonawczej. Nie mam wątpliwości, że zarówno żądanie wydania akt, jak i ich wydanie było niezgodne z ustawą – mówi DGP były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski.

Wydali, bo zażądał

Pytania, jak to możliwe, że akta procesów zostały jednak wydane, zadaliśmy rzecznikowi Sądu Okręgowego w Gdańsku, sędziemu Tomaszowi Adamskiemu.

Reklama

Ustawa o ustroju sądów ani żadne obecnie obowiązujące przepisy nie dają możliwości wydania akt sprawy ministrowi sprawiedliwości. Akta sprawy zostały wydane na wyraźne żądanie ministra, który zwrócił się do prezesa Sądu Apelacyjnego w Gdańsku, który z kolei zażądał akt od prezesa sądu okręgowego. Akta zostały wydane. Dysponujemy całą korespondencją w tej sprawie – brzmi odpowiedź, którą DGP otrzymał z gdańskiego sądu okręgowego.

Ciekawość czy kontrola

Jeszcze w poniedziałek DGP wysłał serię pytań w tej sprawie do rzecznik resortu sprawiedliwości Patrycji Loose, zaznaczając, że publikację planujemy w środowym wydaniu DGP. Pisemnych odpowiedzi nie otrzymaliśmy do zamknięcia tego wydania, rzecznik nie odbierała również telefonów.

Jako podstawy prawnej do wydania akt użyto art. 156 kodeksu postępowania karnego, zgodnie z którym prezes sądu może udostępnić akta procesów np. zainteresowanemu dziennikarzowi, historykowi czy pełnomocnikom stron. Ale przecież minister sprawiedliwości nie chciał napisać tekstu do gazety, a przeprowadzić kontrolę – mówi informator DGP z resortu sprawiedliwości, zastrzegający anonimowość.

Jednak nawet gdyby przyjąć, że resort sprawiedliwości przyjął taką podstawę prawną, to i tak byłaby ona błędna.

W takim przypadku akta powinny być przeglądane na miejscu, a zgodę powinni wydać prezesi wszystkich sądów, w których toczyły się procesy – zaznacza Zbigniew Ćwiąkalski.

PRAWO

Czy w resorcie był przeciek?

Według ministra Jarosława Gowina skompromitowany nagraniami ujawnionymi przez „Gazetę Polską Codziennie” prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszard Milewski został ostrzeżony przed kontrolą w jego sądzie. Ustaliłem źródło przecieku. Dla takich osób nie ma miejsca w resorcie sprawiedliwości. Te osoby kierowały się zasadą źle pojętej kumplowskiej solidarności, zamiast stać na straży obywateli – mówił minister w poniedziałek na antenie TVP Info.

Tego samego dnia premier przyjął dymisję wiceministra Grzegorza Wałejki, który nadzorował sądownictwo. Mam świadomość, że podejrzenie kieruje się na mnie. Ale to niedorzeczne, gdyż nie można ostrzec o decyzji administracyjnej, jaką jest kontrola akt. Za to przyznaję, iż odmiennie od ministra oceniałem sytuację z żądaniem wydania akt i decyzją prezesa sądu apelacyjnego o ich wydaniu – powiedział DGP Wałejko.