Jarosław Kaczyński w rozmowie z "Rzeczpospolitą" przyznaje, że poparłby pomysł rozpisania wcześniejszych wyborów pod warunkiem, że najpierw Donald Tusk poda się do dymisji. - Nie zgodzimy się na to, by ci ludzie, którzy przez tyle lat trzymali w rękach państwo, mogli jeszcze kontrolować wybory - stwierdza. Dopytywany, czy sugeruje możliwość sfałszowania wyborów, opowiada o poprawkach w prawie wyborczym, przygotowanych przez PiS. Wedle niego, miały one to uniemożliwić. Wszystkie, tymczasem, zostały odrzucone.
Gdyby jednak nie doszło do przedterminowych wyborów, a głosowanie odbywało się zgodnie z kalendarzem wyborczym, czyli w 2015 roku, to - jak przekonuje Jarosław Kaczyński - ich przebiegu powinien pilnować duży ruch społeczny. - My postulowaliśmy, by w komisjach wyborczych zasiadali sędziowie, a nie samorządowcy, bo - szczególnie w przypadku wyborów samorządowych - to sytuacja dziwna - stwierdził szef PiS.
Podniósł również kwestię ulokowania serwerów, na których gromadzone są dane o wynikach. Gdy dziennikarze zwrócili mu uwagę, że w czasie wyborów, które wygrywało PiS i Lech Kaczyński, umiejscowienie serwerów mu nie przeszkadzało, odpowiedział: Zgoda, ja nikogo nie oskarżyłem o fałszerstwa wyborcze. Uważam tylko, że przy obecnym natężeniu sporu politycznego w Polsce sytuacja musi być wyjątkowo klarowna. A nie jest. Jeśli w niektórych miejscach w wyborach samorządowych pojawia się bardzo dużo głosów nieważnych, to budzi to zastanowienie. Jeśli po dymisji Tuska powstanie rząd pozaparlamentarny, aby pilnować wyborów, możemy się oczywiście na nie zgodzić. W innym przypadku trudno mi to sobie wyobrazić.
W 2014 roku w Polsce odbędą się wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego. Rok później Polacy wybiorą nowego prezydenta i parlament.