Zdaniem Zacharskiego całe zajście nie wyglądało tak, jak to przedstawił Protasiewicz, a europoseł z pewnością był pod wpływem alkoholu i nie były to na pewno dwie buteleczki wina z pokładu, bo człowiek po takiej ilości w ten sposób się nie zachowuje.

Reklama

Zaprzeczył, że Protasiewicz się przewracał, ale pijany był i to mocno.

- W bezczelny sposób podszedł do jakiegoś mężczyzny - nie wiem, czy był to pasażer, czy ktoś z obsługi lotniska, i wyrwał mu po chamsku wózek na bagaże. Gdy poseł załadował na wózek swoje bagaże, podszedł do niego bodajże celnik. Próbował z nim rozmawiać, ale poseł tylko machnął na niego ręką i chciał iść dalej w swoją stronę - relacjonuje świadek w rozmowie z gazeta.pl.

Kiedy celnikowi udało się zablokować wózek, to europoseł podniesionym tonem zaczął tłumaczyć, że jest dyplomatą.

- Za chwilę zjawił się patrol mundurowych. Poseł próbował gdzieś dzwonić. Nie wiem gdzie. Nagle, nie zauważyłem nawet, jak do tego doszło, na jego rękach znalazły się kajdanki. Ale wcześniej nie było żadnej przepychanki. Nie było wielkiej awantury. Nikt nikogo nie ciągał po ziemi - podkreśla.

Przekonuje przy tym, że Protasiewicz zachowywał się tak, jakby wszystko było mu wolno. Taki sobiepan. Ale policjanci nie byli agresywni.

Zapytany o to, czy Protasiewicz legitymował się paszportem dyplomatycznym, Zacharski powiedział, że tego nie widział. Podkreśla jednak, że z pewnością nikt europosła PO nie popychał.

Reklama

- Nikt nie krzyczał w jego kierunku raus. Stałem wtedy naprawdę blisko. No chyba że szepnął mu to do ucha, to wtedy tak. Ale nie słyszałem też, żeby Protasiewicz mówił coś o Hitlerze i Auschwitz. To musiało być, kiedy już go zabrano - kwituje.

CZYTAJ WIĘCEJ: Tusk ostrzega Protasiewicza