W poniedziałkowym dorocznym przemówieniu do francuskich ambasadorów prezydent Francji Emmanuel Macron ocenił, że z powodu polityki USA "multilateralizm przeżywa wielki kryzys". - Partner, z którym Europa budowała nowy powojenny porządek, najwyraźniej odwraca się od tej wspólnej historii - stwierdził.
Francuski przywódca wezwał jednocześnie Europę do stania się "potęgą handlową i gospodarczą", która broni swoich strategicznych interesów i finansowej niezależności narzędziami, które mogą odeprzeć eksterytorialne sankcje USA. Wskazał również na konieczność szukania "nowych inicjatyw" i "budowania nowych sojuszy".
Macron opowiedział się również za przeglądem polityki obronnej Starego Kontynentu we współpracy ze wszystkimi państwami Europy oraz Rosją - pod warunkiem osiągnięcia postępów z Kremlem w sprawie Ukrainy.
Wcześniej, w zeszłą środę, podobny w wydźwięku artykuł - przekonujący m.in. o konieczności bliskiej współpracy Berlina z Francją - opublikował na łamach dziennika "Handelsblatt" szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas. Swoje stanowisko argumentował tym, iż Europa "nie może polegać na Waszyngtonie tak jak kiedyś". Minister w rządzie Angeli Merkel stwierdził też, że należy wzmocnić europejski filar NATO oraz ocenił, że "tylko w bliskiej współpracy z Francją oraz innymi europejskimi państwami równowaga z USA może się udać".
Pytany o relacje z USA w kontekście tych wystąpień prezydenta Francji i szefa niemieckiego MSZ, a także wrześniowych wizyt w Waszyngtonie, które złożyć mają prezydent Andrzej Duda i szef MSZ Jacek Czaputowicz, źródło PAP zbliżone do polskiego resortu dyplomacji stwierdziło, że stanowiska polityków niemieckich i francuskim "niewiele zmieniają" w polskim postrzeganiu stosunków z Waszyngtonem.
- One były i pozostają kluczowe dla naszego bezpieczeństwa, dla naszego rozwoju gospodarczego i bezpieczeństwa energetycznego - zapewnił urzędnik. Wyraził jednocześnie nadzieję, że "strona amerykańska wyciąga wnioski z tego zmieniającego się dla niej środowiska w Europie, gdzie widać z jednej strony coraz bardziej transatlantycko-sceptyczną lewicę, która równocześnie jest prorosyjska, i środowiska czy stolice konserwatywne, które równocześnie są proatlantyckie".
Rozmówca PAP zwrócił w tym kontekście uwagę na niedawne rozmowy prezydenta Rosji Władimira Putina z kanclerz Angelą Merkel w Berlinie poświęcone m.in. zacieśnieniu wzajemnej współpracy energetycznej przy równoczesnym postulowaniu przez szefa niemieckiej dyplomacji zrównoważenia relacji z USA, ogłoszenie przez UE pomocy rozwojowej dla Iranu po przywróceniu amerykańskich sankcji na ten kraj czy złagodzenie kursu Berlina w stosunku do Turcji po wprowadzeniu przez Waszyngton "elementów sankcji" na ten kraj.
- Rośnie liczba tematów, co do których niektóre stolice europejskie demonstrują kurs samodzielny, delikatnie mówiąc - wskazał dyplomata. Jak zaznaczył, z prowadzonych przez niego rozmów wynika, że Amerykanie "doskonale to widzą i wyciągają wnioski, że tym bardziej warto dbać o stosunki z Polską".
Pytany, czy ewentualne dalsze zaostrzenie relacji transatlantyckich może wpłynąć na korektę kursu Warszawy, która do tej pory starała się balansować między europejskim a atlantyckim wymiarem swojej polityki, urzędnik powiedział, że Polska najchętniej nie wybierałaby "między matką i ojcem". - Ale w sytuacji, w której nie będzie wyjścia, będziemy musieli się zdecydować i wtedy się okaże, że koszula bliższa ciału, bo Niemcy, Francuzi za Gdańsk nie będą ginąć - to chyba jest jasne" - dodał.
Rozmówca PAP zaznaczył jednocześnie, że ewentualna polityka Warszawy wobec zaostrzenia stosunków między Brukselą a Waszyngtonem będzie też zależała od postawy Amerykanów i tego, jak potraktują polskie oczekiwania. - Przecież byłoby samobójstwem, gdybyśmy ot, zdecydowali się zdystansować od polityki Niemiec i Francji w sprawie Iranu, Turcji, migracji, taryf, a nie otrzymali jakiejś rekompensaty od Amerykanów w kwestii podstaw naszego bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego - zauważył.
Dopytywany, czy USA są w stanie zrekompensować Polsce korzyści gospodarcze związane z orientacją prounijną i współpracą z kluczowymi stolicami UE, dyplomata przyznał, że "współpracy z niemieckim przemysłem nic nie zastąpi". - Ale w niektórych sektorach myślę, że mogą, np. energetycznym; mogą też przynajmniej - gdyby podejmowali decyzje o podniesieniu ceł - nie uderzać w te sektory europejskiej gospodarki, które nas najbardziej interesują - mówił.
W maju tego roku prezydent USA Donald Trump wycofał Stany Zjednoczone z porozumienia nuklearnego, które Iran podpisał w 2015 roku z sześcioma mocarstwami (USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania i Niemcy). Umowa miała na celu ograniczenie programu nuklearnego tego kraju w zamian za stopniowe znoszenie międzynarodowych sankcji gospodarczych. Ubolewanie w związku z decyzją Waszyngtonu wyrazili pozostali sygnatariusze porozumienia, zapowiadając jednocześnie dalsze respektowanie umowy z Teheranem. W ubiegłym tygodniu KE poinformowała o przeznaczeniu 18 mln euro na projekty, które mają wesprzeć rozwój społeczno-gospodarczy Iranu, kompensując zarazem wpływ amerykańskich sankcji na ten kraj. Z informacji przekazanych przez Komisję Europejską wynika, że łączna wartość zaplanowanego przez Brukselę szerszego pakietu środków unijnych dla Iranu może wynieść 50 mln euro.
Na lipcowym szczycie NATO w Brukseli prezydent USA skrytykował Niemcy za zbyt niskie - jego zdaniem - wydatki na obronność. Na zamkniętym spotkaniu przywódców NATO miał według dwóch źródeł cytowanych przez Reutersa grozić, że jeśli kraje członkowskie nie zwiększą wydatków na obronę do 2 proc. PKB do stycznia 2019 roku, to USA zaczną działać samodzielnie. Na konferencji prasowej po szczycie przywódca USA oznajmił, że kraje NATO uzgodniły zwiększenie wydatków na obronność. Dodał, że zobowiązanie Stanów Zjednoczonych na rzecz tego sojuszu pozostaje bardzo silne.
Państwa unijne, szczególnie te nastawione na eksport, jak Niemcy, zaniepokojone są ponadto m.in. polityką handlową Trumpa, w tym obowiązującymi od czerwca br. cłami importowymi na stal i aluminium z UE. Od 22 czerwca obowiązują wprowadzone przez Unię cła odwetowe, które obejmują m.in. amerykańskie produkty spożywcze, wyroby stalowe, łodzie motorowe, jachty, motocykle, bourbon czy karty do gry. W kolejnej odsłonie konfliktu Trump groził podwyższeniem ceł na importowane z Europy samochody.
W lipcu prezydent USA i szef KE Jean-Claude Juncker ogłosili w Waszyngtonie porozumienie w sprawie handlu. Głównym zyskiem dla UE ma być ponowne przeanalizowanie przez USA ceł na unijną stal i aluminium oraz powstrzymanie się Waszyngtonu na czas prowadzenia negocjacji przed nałożeniem taryf na produkowane w Europie samochody. Natomiast USA - jak ogłosił Trump - skorzystają na unijnej zgodzie na "natychmiastowe" zwiększenie importu amerykańskiej soi i skroplonego gazu ziemnego (LNG) oraz obniżenie taryf w sektorze przemysłowym.