Jak podkreślił ostrzegał przed ustaleniami osiąganymi poza Brukselą jeszcze przed wyjazdem na szczyt G20 do Osaki.
Tzw. propozycja z Osaki to nieoficjalne ustalenia Francji, Niemiec, Hiszpanii i Holandii zawarte pod koniec ubiegłego tygodnia w Japonii, by szefostwo Komisji Europejskiej oddać socjalistom, których kandydatem na to stanowisko był Frans Timmermans.
Nie było żadnego pakietu z Osaki, niektórzy przywódcy sądzili, że uda się ustalić jakieś wstępne ramy, ale ja od początku uprzedzałem, jeszcze przed wyjazdem na ten szczyt w Japonii, że każdy, kto będzie próbował coś uzgodnić nie tutaj w Brukseli, ale gdzieś właśnie w Japonii, czy w jakiejś innej stolicy, szybko się zorientuje, że to jest nie do zaakceptowania dla innych. Moje przewidywania sprawdziły się w 100 procentach - podkreślał Tusk.
Jak zaznaczył nie był stroną w negocjacjach, tylko organizatorem i prowadzącym je, dlatego nie ujawniał swoich osobistych opinii co do pojawiających się kandydatur. "Bardzo zależało mi na tym, żeby ten proces był możliwie konsensualny, żeby możliwie wszyscy odnaleźli satysfakcję z tego wyboru" - oświadczył.
Tłumaczył, że to, co miało miejsce w Osace, było próbą zbliżenia się 2-3 ważnych graczy, "ale nie miało to charakteru ustalenia". Zresztą uprzedzałem koleżanki i kolegów tam w Osace, że jako szef Rady nie zaakceptuję żadnych ustaleń, które zapadają poza tym miejscem (Radą Europejską - PAP). I tak się stało - zaznaczył Tusk.
Odpowiadając na pojawiającą się wcześniej krytykę, że rozmowy nie były dobrze przygotowane i dlatego trwały tak długo oświadczył, że jeśli ludzie muszą pracować dzień i noc, to są niezadowoleni.
Odczuwałem tę presję, ale z drugiej strony wszyscy oczekiwali, że uda mi się zakończyć tę procedurę przed pierwszą sesją Parlamentu Europejskiego. Tak jak wczoraj (w poniedziałek - PAP) nad ranem ta irytacja wisiała gdzieś w powietrzu, to dziś muszę powiedzieć, że chyba nigdy nie odbierałem tylu gratulacji tutaj w Brukseli - zaznaczył przewodniczący Rady Europejskiej.
Jego zdaniem cały proces uzgadniania nowego kierownictwa instytucji unijnych mógł potrwać wiele tygodni, a nawet miesiące. Przypomniał, że przed pięcioma laty, gdy jego wybierano na przewodniczącego Rady Europejskiej, to trwało to bardzo długo, a tym razem były to nie trzy miesiące, ale trzy dni.
Tusk relacjonował, że Grupa Wyszehradzka była konstruktywna w czasie rozmów, ale ani rząd w Warszawie, ani rządy innych krajów V4 w czasie ostatnich trzech dni nie przedstawiały kandydatur na czołowe funkcje. Może to kogoś dziwić, ale z drugiej strony to bardzo ułatwiło procedowanie, bo kandydatów było bardzo wielu na różne stanowiska. Łatwiej się pracuje, gdy ta pula jest trochę mniejsza - opowiadał.
Szef Rady Europejskiej zaznaczył, że nie może się wypowiadać za PE, ale intencją polityczną liderów było, aby szefem PE był ktoś z Europy Środkowo-Wschodniej. Dodał, że ma prawo przypuszczać, że jednym z wiceszefów Komisji Europejskiej będzie także ktoś z Europy Środkowo-Wschodniej. Tusk mówił, że państwa tego regionu zaakceptowały "beż żadnych wątpliwości cały pakiet".
Polska delegacja była chyba zadowolona generalnie z przebiegu zdarzeń. Na pewno z tego finału. Była częścią tego konsensusu, bo praktycznie mamy konsensus. (...) Widziałem na twarzach wszystkich bez wyjątku, jeśli nie satysfakcję, to przynajmniej ulgę, że mamy ten proces za sobą - mówił szef Rady Europejskiej.
Tusk przewiduje, że przekonywanie Parlamentu Europejskiego do zaakceptowania ustaleń szczytu będzie wymagało cierpliwości. "Jak to zawsze, przynajmniej w wolnych, prawdziwych parlamentach, ostateczna decyzja nie jest wiadoma. Pewne jest, że czeka nas ciężka praca, m.in. dlatego też jadę w czwartek do PE" - zaznaczył szef Rady Europejskiej.
Parlament Europejski nie jest z natury rzeczy taką zdyscyplinowaną, jednorodną instytucją. Parlament jest od tego, żeby ludzie się spierali, mają swoje poglądy, więc na pewno będzie bardzo wymagający - dodał były polski premier.