PiS szykuje odwet na PO. Do tej pory to partia Donalda Tuska wytykała błędy rządowi Jarosława Kaczyńskiego. Ale już niedługo role się odwrócą. "Na razie mamy realny rząd. Ale pewnie stworzymy system monitorowania pracy rządu Platformy, który potocznie nazywa się gabinetem cieni" - mówi DZIENNIKOWI minister w kancelarii premiera Adam Lipiński. I dodaje: "Znajdą się w nim ministrowie z naszego rządu".

I to będzie podstawowa różnica między pionierskim gabinetem cieni Platformy a zaprawionym w bojach w poszczególnych resortach gabinetem PiS. W gabinecie PO nie wszystkie cienie ministrów były fachowcami w danych dziedzinach. W przypadku PiS będzie inaczej - bo wszyscy członkowie przyszłego gabinetu cieni realnie pracowali w rządzie. I nie pozwolą, by o nich zapomniano. O tym, że istnieje gabinet cieni PO można było się dowiedzieć przede wszystkim ze strony internetowej partii. Nie bardzo było widać efekty ich pracy. "Powiem szczerze, że nie za bardzo widziałam działalność gabinetu PO. Trudno mi nawet jednoznacznie powiedzieć, kto był moim odpowiednikiem" - mówi minister pracy i polityki społecznej Joanna Kluzik-Rostkowska.

Taktyka PiS jest oczywista. Partia Jarosława Kaczyńskiego musi pokazać, że jest silną opozycją. Jednym z jej elementów ma być właśnie ciągła krytyka poszczególnych ministrów. Już dziś politycy PiS bardzo dokładnie śledzą rozdzielanie przez Donalda Tuska poszczególnych stanowisk. W centrum uwagi jest Ministerstwo Sprawiedliwości. PO ma kilku kandydatów, m.in.: Andrzeja Rzeplińskiego, Zbigniewa Hołdę. Mówiło się też o Cezarym Grabarczyku.

I tej kandydaturze kibicują posłowie PiS. Liczą, że przegra on w starciu z jedną z głównych twarzy PiS - ze Zbigniewem Ziobrą. Posłowie PiS zacierają już ręce na wieść, że resortem zdrowia pokieruje z kolei Ewa Kopacz. Bo ją monitorować mają Zbigniew Religa i Bolesław Piecha. Gabinet cieni PiS będzie miał jeszcze jedną przewagę nad swoimi poprzednikami - znajomości. Bo wiele osób, które pracowały pod ministrami w rządzie PiS, będzie tam pracować też za rządu PO. I będą doskonałymi źródłami informacji.




PiS-owski gabinet cieni będzie punktował rząd Donalda Tuska od pierwszej godziny urzędowania - bez żadnej taryfy ulgowej. Skazuje to lidera PO na staranną selekcję ministrów - pisze Piotr Zaremba.

Polityka ma jednak swoje prawa i Tusk stanął przed długą listą dylematów, których nie rozstrzygnął przed wyborami. Z jednej strony chce mieć w rządzie polityków znaczących i popularnych. Taką postacią jest Radek Sikorski jako potencjalny szef MSZ. Z drugiej strony Tusk patrzy już dziś na Sikorskiego, znając jego ambicje, jak na potencjalnego rywala - w rozgrywce o prezydenturę, a może i przywództwo PO. Z tego punktu widzenia lepszy był Jacek Saryusz-Wolski. To jednak z kolei recepta na konflikty - nawet nie z PiS, gdzie jest popularny, ale z liberalnym salonem, a być może i naszymi partnerami z UE, bo jest rzecznikiem twardej polityki zagranicznej. W tej sytuacji Tusk rozgląda się za kimś trzecim. Ale trzeciego nie widać, a czasu mało.

Podobny problem ma Donald Tusk z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Z otoczenia przyszłego premiera padają sugestie, że popularny Marcinkiewicz mógłby z powodzeniem firmować trudne reformy gospodarcze z naprawą finansów na czele. Ale właśnie z powodu sondażowych słupków ma on ambicje wykraczające poza rolę zwykłego ministra. Więc być może targuje się tak, jak niegdyś z Kaczyńskim, do którego rządu nie chciał wejść poniżej rangi wicepremiera. Tusk musi ocenić, czy wpuszczać do kurnika lisa, który wzmocni dziś pozycję całego rządu, ale jutro może osłabić pozycję jego samego.

Reklama

Kolejny kłopot to ambicje parlamentarnych baronów PO. Tacy ludzie, jak Ewa Kopacz (zdrowie), Adam Szejnfeld (gospodarka), Tadeusz Jarmuziewicz (infrastruktura) czy Cezary Grabarczyk (sprawiedliwość) chcą dla siebie tek jako nagrody za służbę partii. Toteż nieufnie patrzą na takie pomysły, jak wprowadzanie ministrów spoza Platformy. Nie muszą okazać się sprawnymi administratorami, ale pozostawieni na Wiejskiej, mogą własnemu rządowi bruździć. Zwłaszcza że Tusk chce zabrać ze sobą najważniejszego barona - Grzegorza Schetynę. Jako minister spraw wewnętrznych i administracji (lub tylko spraw wewnętrznych, sprawa rozdziału tych dwóch ministerstw także się waży) Schetyna ma być głównym oparciem, również osobistym, dla szefa.

Ale tym samym nie będzie doglądał sejmowego zaplecza. Tusk dobrze pamięta, jak zamiana twardego Gosiewskiego na rozlazłego Marka Kuchcińskiego rozregulowała klub PiS. Chce mieć na Wiejskiej spokój. Tyle, że nie można mieć wszystkiego. Gdy dodać kadrowe aspiracje PSL, tworzy to kwadraturę koła. Dlatego bardzo możliwe, że o wyborze zdecydują okoliczności niemające nic wspólnego z racjami merytorycznymi.






KAMILA WRONOWSKA: PiS chce stworzyć gabinet cieni. Wy też taki mieliście. To dobry pomysł?
ZBIGNIEW CHLEBOWSKI*: Niezły.

Gabinet cieni nie jest tylko bytem wirtualnym?

Nie. Gabinet cieni jest ważny z dwóch powodów. Po pierwsze, to doskonała możliwość natychmiastowego recenzowania posunięć rządu. Jest to też doskonałe pole wypracowywania własnego programu. Tu nie chodzi tylko o krytykowanie danego ministra, ale o zgłaszanie własnych propozycji.

Po gabinecie cieni PiS spodziewa się pan więcej krytyki czy pracy konstruktywnej?
Nie wiem. Ale jak tworzyliśmy w PO gabinet cieni, to nie po to, by wyżywać się na rządzących, ale głównie po to, by zgłaszać własne projekty.

Nie boicie się, że PiS będzie nadzwyczaj staranny w wytykaniu słabości PO?
Dziś tego nie rozstrzygniemy. Ale jestem pewien, że Platforma będzie umiejętnie rozstrzygać problemy Polski. Mamy kompetentnych kandydatów do rządu, chcemy stworzyć z PSL koalicję, która przetrwa kadencję.

*Zbigniew Chlebowski jest posłem PO