"Nie znalazłem w tym dziele piętnowania chamstwa i wulgarności lubelskiego polityka poparcia w mojej partii. Poważni dziennikarze zrównywali sprośności pana Palikota (np. kupowanie gumowej lalki do seksu dla głowy państwa, sugerowanie komuś homoseksualizmu, wyzywanie od konkubin) oraz obrażanie przez niego kobiet (prostytucja min. Gęsickiej, upudrowana lalka Barbie o posłance Szczypińskiej, mumia zalatująca cmentarzem o min. Gilowskiej) z moim zapytaniem o to, co celebryci broniący Polańskiego mają w głowie" - skarży się Marek Migalski.

Reklama

"Tak na marginesie - zaatakowałem wtedy właśnie owych <artystów>, a nie ministra Zdrojewskiego, Sikorskiego czy samego premiera Tuska - więc walczyłem o sprawę, a nie z PO Ludzie życzliwi przekonywali mnie, że rozmieniam się na drobne poświęcając uwagę komuś, kto na resocjalizację nie ma szans" - tłumaczy na blogu w Salonie24 europoseł PiS.

"Uznaję więc moją misję za zakończoną" - deklaruje. "Niech coś w tej materii zrobią teraz ci, którzy codziennie zapraszają tego Benny Hilla do swoich studiów radiowych i telewizyjnych. Ja muszę zająć się sprawami trochę ważniejszymi, niż ten przaśny wesołek" - przekonuje Migalski.

"Co nie oznacza, że jak trzeba będzie komuś twardo opowiedzieć, to ucieknę z placu boju" - zapewnia. Jak dodaje, tego nauczył się w polityce. "Jak ktoś ci pluje w twarz, nie udawaj, że pada deszcz" - pisze europoseł Prawa i Sprawiedliwości.