Skąd taki wniosek? Bo policjanci aresztowali już 600 osób, a demonstrantów wciąż przybywa. "Przez internet, SMS-ami chuligani zapraszają do Kopenhagi kolegów z zagranicy" - twierdzą policjanci. Dzięki temu, co noc, tysiące ludzi walczy z funkcjonariuszami. Na ulicach płoną barykady i samochody. A skuteczną bronią rozgniewanych lewaków są kamienie i koktajle Mołotowa. Z kolei policja odpowiada gazem łzawiącym. Starcia wybuchły w czwartek, gdy antyterroryści usunęli lewicowych aktywistów z Centrum Młodzieżowego.
"Zmieniliśmy taktykę" - informuje policja. W jaki sposób? Funkcjonariusze postanowili aresztować lewicowych aktywistów zanim wyjdą na ulicę. W nocy z soboty na niedzielę mundurowi przeszukali hostele i schroniska młodzieżowe. Aresztowali ponad 100 osób. Połowa z nich to obcokrajowcy - głównie Norwegowie i Brytyjczycy.
"Dzięki temu ostatniej nocy na ulicach było nieco spokojniej" - zapewniają policjanci i mają nadzieję, że protesty będą coraz słabsze. Ale to nie jest takie pewne. I aby sprostać atakom rozwścieczonych młodych ludzi do Kopenhagi zjeżdżają funkcjonariusze z całego kraju. Duńczykom pomagają też Szwedzi, którzy pożyczyli radiowozy.
A demonstranci walczą z policją, bo są wściekli na władze miasta. To one w latach 80. pozwoliły im na zajęcie opustoszałego Centrum Młodzieżowego. Dziesięć lat później samorządowcy z Kopenhagi sprzedali budynek chrześcijańskiej wspólnocie. I choć kazały lewakom się wyprowadzić, to ci stwierdzili, że budynku nie opuszczą. W czwartek siłą usunęli ich antyterroryści i od razu na ulicach Kopenhagi wybuchły zamieszki.