Zdaniem Parubija, Ukrainie grozi atak z kilku stron. Jego zdaniem, siły rosyjskie mogłyby wejść do kraju od wschodu, południa, północy, a także z Republiki Naddniestrza. W tej chwili siły, jakie Rosja zgromadziła przy granicy z Ukrainą, ocenia się na 80 tysięcy żołnierzy, 270 czołgów, 180 opancerzonych wozów bojowych, 380 systemów artyleryjskich, 140 samolotów bojowych, 90 śmigłowców szturmowych, 19 okrętów oraz łodzi bojowych.
Mimo że Moskwa deklarowała wycofanie wojsk, w praktyce wciąż znajdują się one u ukraińskich granic. O ruchach rosyjskich wojsk informował również Andrij Parubij. - Rosyjskie wojska znajdują się w odległości 2-3 godzin od Kijowa - mówił w telewizji Espresso.TV. Deklaruje też, że siły ukraińskie postawione są w stan najwyższej gotowości i rozmieszczone w ten sposób, by były w stanie odeprzeć jednoczesny atak z kilku stron.
Parubij ogłosił również, że do punktów mobilizacji zgłosiło się 40 tysięcy ochotników, gotowych bronić kraju w razie inwazji. - Chętnych jest tak wielu, że pobór nie jest w stanie obsłużyć wszystkich - mówił sekretarz ds. bezpieczeństwa. Mobilizacja została ogłoszona po tym, jak rosyjska Rada Federacji zezwoliła Władimirowi Putinowi na użycie wojska do obrony rosyjskiej ludności poza granicami kraju.
Zdaniem Parubija, najbardziej zagrożonymi rejonami - poza samym Krymem - są Donieck i Ługańsk.
O tym, że Władimirowi Putinowi nie chodzi jedynie o zajęcie Krymu, mówił niedawno jego były doradca ekonomiczny Andriej Iłłarionow. Jego zdaniem, Ukraina znajduje się w tej chwili w sytuacji Polski w 1939 roku, zaś sam półwysep skojarzył z tym, co wydarzyło się w Kraju Sudeckim w 1938 roku. CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT >>>