Niechęć do ponownego wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, tłumy Polaków protestujących przeciwko zmianom w sądownictwie, polityka uchodźcza. Najczęściej w tym kontekście o Polsce mówi się w Europie. I najczęściej źle. Nasi rozmówcy przyznają jednocześnie, że w wielu sprawach racja może być po stronie polskich polityków. Sęk w tym, że ci nie potrafią tego zakomunikować tak, by nie wzbudzać niechęci. Ani ustąpić w żadnej sprawie. Przykład? Wycinka Puszczy Białowieskiej. Od kilku zagranicznych korespondentów słyszymy, że na Zachodzie nikt nawet nie zwróciłby na tę sprawę uwagi. Gdyby nie upór, który doprowadził do tego, że temat ten stał się newsem w połowie europejskich serwisów internetowych. O to, jak postrzegane są działania PiS w innych krajach członkowskich, postanowiliśmy zapytać korespondentów prasowych z Niemiec, Węgier, Łotwy, Finlandii, Rumunii, Estonii i Danii. Efekty?
– Postępowanie polskiego rządu jest niesłychanie niepokojące. Stanowi najlepszy przykład na to, jak krucha jest demokracja w postsowieckich państwach. Wystarczy jeden błąd obywateli bądź niska frekwencja wyborcza i kraj zaczyna szybko podążać w złym kierunku – mówi Artjoms Konohovs, brukselski korespondent Latvijas Radio.
– Trudne do zrozumienia jest, kto tak naprawdę u was rządzi. Sytuacja, kiedy najbardziej wpływowym politykiem, który o wszystkim decyduje, jest człowiek niepełniący żadnej ważnej funkcji w rządzie i niebędący prezydentem, jest przedziwna – dodaje Ilze Nagla, dziennikarka Latvijas Televizija.
– Gdy wchodziliście do UE, Finowie postrzegali was jako państwo z ogromnym potencjałem. Trochę aroganckie, dumne, będące niekiedy trudnym partnerem przy stole negocjacyjnym. Ale jednocześnie pełne utalentowanych i ciężko pracujących ludzi, zdolnych polityków. To wszystko w ostatnich latach prysło. Finowie – zarówno obywatele, jak i rządzący – są zaniepokojeni przyszłością Polski, tym, dokąd zmierzacie. A także tym, co to oznacza dla pozostałych państw UE – twierdzi Heli Satuli, dziennikarka fińskiej gazety "Nykypäivä".
- Odbiór Polski zmienił się znacząco, ale niekoniecznie samych Polaków. Współpraca z waszym rządem jest podobnie trudna, jak w przypadku innych krajów Grupy Wyszehradzkiej - wskazuje Mihaela Gherghisan, rumuńska korespondentka z Brukseli dla Radio France Internationale.
– Polska na pewno nie jest u nas pierwszorzędnym tematem. Ale kilka lat temu, gdy w estońskich mediach coś się o was pojawiało, chodziło najczęściej o politykę obronną i wspólne cele w zakresie działań względem Rosji. Teraz tematy są inne. Warszawa kojarzy się nam z kłótnią o to, czy Donald Tusk powinien być dalej przewodniczącym Rady Europejskiej. Ostatnio dużo się zaś mówi o waszej reformie sądownictwa – wyjaśnia Epp Ehand, dziennikarka Eesti Rahvusringhääling, czyli estońskiej telewizji publicznej.
Nawet jeśli jakiś kraj dostrzeże pozytywny aspekt rządów PiS, to pierwotny zachwyt szybko zamienia się w szykanę. – Początkowo bardzo zazdrościliśmy wam programu socjalnego 500+. Intensywnie o nim dyskutowaliśmy. Ale ostatecznie doszliśmy do wniosku, że jego koszty są absurdalnie wysokie. W związku z tym uznaliśmy go po prostu za jeden z oczywistych przykładów populistycznej polityki nastawionej na zjednywanie sobie wyborców – stwierdza Ilze Nagla.
Czyżby zatem nikt nie mówił o Polsce dobrze? Są tacy, którzy to robią. – Timmermans jedynie wam grozi. Upadek demokracji? Bo myślicie inaczej niż ci, którzy podejmują kluczowe decyzje? To nie jest zakazane – uważa István Lovas, węgierski dziennikarz współpracujący z prawicowymi mediami. Również jeden z duńskich dziennikarzy przyznaje nam nieoficjalnie, że choć postrzeganie Polski w ostatnich latach zmieniło się w jego kraju na gorsze, to w Danii wciąż można znaleźć sojuszników naszego kraju. – Są oni jednak nieliczni. Mowa bowiem dosłownie o jednej partii Dansk Folkeparti (Duńska Partia Ludowa – red.), która popiera działania polskiego rządu. Jej przedstawiciele uważają, że KE powinna zająć się swoimi sprawami, zamiast wnikać w reformy waszego kraju – mówi nam Duńczyk.
Pozycja Polski, przynajmniej ta wizerunkowa, nie jest we Wspólnocie najmocniejsza. Dla przeciwwagi warto dodać, że w środowisku brukselskich urzędników obrywa również rodzima opozycja. Angela Merkel podczas ostatniej wizyty w Polsce nalegała na spotkanie z jej przedstawicielami. I z tego, co słyszeliśmy od jednego z przedstawicieli KE, srogo się zawiodła.
– Niemiecka kanclerz została wciągnięta w absurdalne dyskusje o poszerzeniu granic Opola lub o sporach rodzimych rolników z tymi zachodnimi. Z tego, co wiem, Angela Merkel wróciła wściekła do Berlina, a całe spotkanie skwitowała słowami: "Czy ta opozycja naprawdę nie ma się czym zajmować?” – opowiada nam pracownik Komisji Europejskiej.
To, że Polska ma coraz gorszy PR, potwierdzają też Polacy. "Pozycja Polski na arenie europejskiej jest niestety bardzo słaba. Niekorzystne decyzje Komisji Europejskiej podejmowane w ostatnim czasie byłyby jeszcze 3–4 lata temu nie do pomyślenia. Nie byłoby zgody na pokrzywdzenie Polski. Teraz przedstawicielom wielu krajów podniesienie ręki za czymś, co może uderzać w Polskę, przychodzi łatwiej" – mówiła nam w czerwcu Elżbieta Bieńkowska, obecnie komisarz unijny ds. rynku wewnętrznego, przemysłu, przedsiębiorczości i MSP. Jej zdanie potwierdza dr Jarosław Mulewicz, główny negocjator umowy stowarzyszeniowej pomiędzy Polską a UE, a obecnie ekspert BCC. Przyznaje, że atmosfera z miesiąca na miesiąc gęstnieje: – Bywam w Brukseli od prawie 30 lat, jednak klimat rozmów o Polsce zmienił się w ostatnim czasie nie do poznania. Mówiąc wprost: tak źle jeszcze nigdy nie było. Nasza zdolność do zjednywania sobie sojuszników spadła niemal do zera. Poza Węgrami nie mamy żadnych przyjaciół w UE – twierdzi ekspert. Mówi też, że nie potrafi doliczyć się, ile razy podczas ostatniej wizyty w Brukseli musiał słuchać zapytań typu: "Skoro jesteście tak bardzo niezadowoleni z bycia państwem członkowskim, to po co w ogóle jesteście w UE? Przecież nikt was do tego nie zmusza!".
Od jednego z wysoko postawionych urzędników brukselskich słyszymy zaś, że najlepiej o zmianie wizerunku Polski świadczy to, że jeszcze kilka lat temu mówiono o "Polsce, kraju Europy Centralnej. Teraz coraz częściej w ustach brukselskich decydentów wybrzmiewa: "Polska, kraj Europy Wschodniej". Ten sam urzędnik rozwiewa nadzieje Polski na przejęcie po Brytyjczykach siedzib Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego oraz Europejskiej Agencji ds. Leków. – Przewodniczący Juncker powiedział, że mogą być wszędzie. Byle nie w Luksemburgu, skąd pochodzi, ani w Polsce – zarzeka się urzędnik KE.
Warto jednak zadać sobie pytanie, czy złe postrzeganie kraju nad Wisłą rzeczywiście zaczęło się od początku rządów PiS. – Moim zdaniem poprzedni polski rząd chciał dowieść, czasami aż za bardzo, że Polska jest nowoczesnym, rozwiniętym i liberalnym krajem europejskim. Tymczasem obecny rząd robi wszystko, by wytworzyć przekonanie, że jest dokładnie odwrotnie – uważa Artjoms Konohovs.
Co ciekawe, część naszych rozmówców przyczyn uprzedzenia do Polski upatruje w rządach PiS jeszcze z lat 2005–2007, kiedy to partia wstąpiła w koalicję z Ligą Polskich Rodzin oraz Samoobroną. – Te dwa lata bardzo wystraszyły Brukselę. Wiele osób wciąż je pamięta, zwłaszcza obskurancki program LPR, zupełnie Europie obcy i dla niej niezrozumiały. No i te groźnie brzmiące hasła populistycznej Samoobrony. Można więc powiedzieć, że Bruksela ma już swoje doświadczenie i po dojściu PiS do władzy spodziewała się, że teraz też nie będzie lekko. Stąd ta niechęć – tłumaczy Marek Orzechowski, wieloletni korespondent telewizji z Bonn i Brukseli, autor książek razem z komisarzem Günterem Verheugenem o rozszerzeniu UE.
Tę teorię potwierdza także Mihaela Gherghisan. Jej zdaniem po tylu latach odczuwalne są skutki sporów o kształt traktatu lizbońskiego. I to, że w Brukseli dalej pamięta się konflikty Polaków o to, kto powinien reprezentować Polskę na unijnym plenum. Za konfliktowych zaś uważano braci Kaczyńskich, a nie Donalda Tuska, choć na krajowej scenie to właśnie on był przez wielu postrzegany jako agresywniejszy gracz.
Samotnie przeciw swojemu
Zamieszanie w marcu br. związane z reelekcją Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej (oraz słynne głosowanie UE–Polska z wynikiem 27:1) sprawiło, że w państwach członkowskich na Polskę zaczęło się patrzeć z narastającym do dziś sceptycyzmem.
– Tamta sytuacja była bardzo niekorzystna dla Polaków. Pokazała bowiem, jak bardzo wasz kraj jest samotny w UE – komentuje Daniel Brössler, brukselski korespondent "Süddeutsche Zeitung". Jego słowa potwierdza Martyna Czarnowska, redaktorka dziennika "Wiener Zeitung". Jej zdaniem wetowanie reelekcji Tuska wywołało u Niemców konsternację i przyczyniło się do poczucia, że polskiego rządu nie można już traktować tak poważnie jak niegdyś. – Niestety, prowadzi to do tego, że opinia Polski, i przez to jej wpływ na rozwój Unii Europejskiej, coraz mniej się liczy w gronie państw członkowskich – mówi.
O sporze dotyczącym Donalda Tuska krytycznie wypowiadają się również przedstawiciele innych krajów.
– Próba zawetowania jego reelekcji była w Estonii szeroko dyskutowana i odbierana jako bezmyślna polityczna walka ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Toksyczne podejście tego polityka ma zły wpływ na funkcjonowanie całej UE – twierdzi Epp Hand.
– Dla Łotyszy nie do pomyślenia były starania kraju o to, by usunąć przedstawiciela własnego państwa z tak ważnego stanowiska – mówi z kolei Artjoms Konohovs. I dodaje, że całe zamieszanie paradoksalnie wzmocniło pozycję Tuska w Brukseli. Przedstawiciele innych państw członkowskich zaczęli mu bowiem kibicować bardziej, jako że wybór innego polityka na funkcję przewodniczącego RE oznaczałby wygraną PiS. I faktycznie, Donald Tusk jest obecnie w Brukseli oceniany raczej korzystnie. Podczas wizyty w Belgii było nam dane słyszeć od przedstawiciela Rady Europejskiej, że duże wrażenie zrobiło na wszystkich przede wszystkim pierwsze wystąpienie Donalda Tuska, skierowane do pracowników.
– Przewodniczący zebrał wówczas wszystkich zatrudnionych i otwarcie mówił o tym, że Rosja stanowi zagrożenie. I dlatego realnej współpracy UE należy upatrywać w USA. Być może dla Polaków jest to mniej lub bardziej oczywiste, natomiast w Brukseli dotąd żaden urzędnik nie przemawiał do nas w ten sposób – słyszymy. Nasz rozmówca spostrzega również, że odkąd Tusk objął ponownie stanowisko przewodniczącego, działania Rady Europejskiej stały się dużo bardziej przejrzyste niż do tej pory. Widać to chociażby na przykładzie publikowanych przez nią konkluzji.
– Kiedyś nie dało się ich czytać bez głębokiej znajomości danego tematu. Dziś jest inaczej. Oczywiście nie wszystkim się to podoba. Niektórzy mówią złośliwie, że tak jak kiedyś Coca-Cola wprowadziła swój produkt w wersji Light, tak teraz mamy swoiste "Konkluzje Light”, czyli rzekomo cień dawnych, dużo bardziej merytorycznych konkluzji – słyszymy na brukselskich korytarzach.
Kontrowersyjny wybór, ale wspólny
Innym szeroko komentowanym działaniem PiS jest konsekwentna odmowa przyjmowania uchodźców. Szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Błaszczak wciąż argumentuje, że decydujące w tym zakresie są przede wszystkim kwestie bezpieczeństwa. Na podobnym stanowisku stoją również Węgrzy oraz Czesi.
– Żadne ostatnie działania PiS nie odbiły się w Niemczech tak szerokim echem jak odmowa lokowania uchodźców. Spotkała się ona z niezrozumieniem w większości krajów zachodnich. Doprowadziło to do debaty z nieprzyjemnym wydźwiękiem, ponieważ obie strony okopały się w swoich pozycjach i zamiast wytłumaczyć swoje stanowisko, były pouczenia i pogróżki z Zachodu, na Wschodzie zaś uparta odmowa i oburzenie z powodu moralizatorskich tonów płynących z Zachodu – uważa Martyna Czarnowska. Z kolei Daniel Brössler mówi nam, że polski rząd ma prawo wątpić w słuszność decyzji o relokacji uchodźców w państwach członkowskich. Jeśli jednak zapadła decyzja o tym, że wszystkie kraje UE mają zobowiązać się do wspólnego działania w tym zakresie, to Polska ma obowiązek się do niej dostosować. – Wszystkie ostatnie problemy z Polską sprowadzają się do tego, czy Polska jest skłonna respektować zasady i decyzje wspólnoty – twierdzi Brössler.
Na temat przyjmowania uchodźców rozmawiamy z wysoko postawionym przedstawicielem Komisji Europejskiej. Usłyszeliśmy od niego, że obowiązkiem krajów nowoczesnej Europy jest pomoc ludziom uciekającym przed wojną. I najważniejsza jest przy tym współpraca wszystkich. – Nie może być bowiem tak, że Grecy czy Włosi przyjmują uchodźców, tymczasem ludzie w Polsce czy innym kraju śmieją się do rozpuku i mówią: "Zgodzili się, to niech teraz sobie radzą". Celem UE jest kooperacja i wspólne rozwiązywanie kluczowych problemów takich jak kryzys migracyjny – słyszymy od urzędnika. I choć o oficjalne wsparcie dla stanowiska Polski ze strony innych krajów trudno, okazuje się, że konsekwencja rodzimego rządu znajduje w nich zrozumienie, zwłaszcza w tych z Europy Wschodniej.
– Wielu Łotyszy rozumie polskie stanowisko, bo również mamy wielki problem z przyjmowaniem uchodźców. Jest nawet grupa członków łotewskiego parlamentu, która sugeruje, że Komisja Europejska powinna powstrzymać się od prób nakładania kar na Polskę za nieprzyjmowanie uchodźców – mówi Artjoms Konohovs.
– W Estonii prowadzimy wiele dyskusji na temat słuszności przyjmowania uchodźców i przykład Polski jest w nich przytaczany bardzo często – dodaje z kolei Epp Ehand. Temat odżywa raz za razem za sprawą kolejnych zamachów terrorystycznych.
Praworządność po swojemu
O ostatniej próbie zwiększenia kontroli nad sądami przez PiS pisały media na całym świecie. Zdjęcia uczestników protestów przeciw reformom zdobiły okładkę "Financial Timesa", nie schodziły również z listy najlepiej czytanych artykułów w internetowych serwisach "Guardiana", "La Repubblica", "Der Spiegel" czy "Sueddeutsche Zeitung". Sytuacja zaogniła się jeszcze bardziej, gdy KE zagroziła nam po raz kolejny użyciem "opcji nuklearnej", czyli uruchomieniem procedury z art. 7 traktatu lizbońskiego, która miałaby odebrać Polsce prawo do głosowania na unijnych plenach.
– Gdy jeden z krajów zaczyna ignorować zasady praworządności, to zagraża spójności całej Wspólnoty. Nie możemy sobie na to pozwolić zwłaszcza w momencie, gdy UE stoi w obliczu tak wielu wyzwań – komentuje Daniel Brössler.
– Reformy sądownictwa wzbudziły obawy, że demokracja w Polsce nie jest na tyle stabilna, na ile pewien czas temu wyglądała – dodaje z kolei Martyna Czarnowska. Obawy o stan naszej demokracji wyrażają również przedstawiciele innych krajów członkowskich.
– Łotyszów bardzo martwi ostatnia próba zamachu polskiego rządu na sądy. Działania i retoryka waszego rządu są obecnie postrzegane jako agresywne i bezproduktywne. I nie będzie przesadą, gdy powiem, że zwyczajnie martwimy się o to, co zdarzy się w Polsce w przyszłości. Chociaż oficjalnie nikt z naszego rządu tego nie przyzna. Zapewne jest to podyktowane koniecznością dbania o dobro współpracy gospodarczej naszych krajów – uważa Artjoms Konohovs. W podobnym tonie wypowiada się Epp Ehand. Mówi ona, że w estońskich mediach próbę zamachu na sądy postrzegano jako kolejny niedemokratyczny ruch ze strony partii rządzącej.
– Szczerze mówiąc, to jesteśmy tym bardzo zasmuceni. Wcześniej myśleliśmy bowiem o Polsce jako o naszym dobrym sąsiedzie i przyjacielu. Dziś wiemy, że ta relacja nie jest już taka prosta. Coraz częściej czujemy bowiem, że nie podzielamy tych samych wartości i mamy bardzo odmienne spojrzenie na wiele kwestii – dodaje estońska dziennikarka.
Kornik niezgody
W kwietniu Komisja Europejska pozwała Polskę do Trybunału Sprawiedliwości, domagając się zaprzestania wycinki drzew na terenie Puszczy Białowieskiej. Do zatrzymania wycinki wzywało nas także UNESCO. Tymczasem Lasy Państwowe wciąż utrzymują, że jest ona konieczna dla zatrzymania inwazji kornika drukarza. Media w pozostałych państwach członkowskich nie rozwodzą się jednak nad tym, kto w tej sytuacji ma rację.
– Dla nas jest to po prostu kolejny przykład nierespektowania przez Polskę zasad UE – stwierdza Epp Ehand. Z kolei zdaniem Artjomsa Konohovsa podejście Polski do dialogu w tej sprawie jest postrzegane jako agresywne i prowadzące donikąd. Część dziennikarzy powstrzymuje się zaś od komentowania tej kwestii. Przykładowo István Lovas przyznaje, że po jego tekście na temat puszczy wielu czytelników broniło decyzji polskich władz.
– Argumentowano, że wycinka jest naturalnym procesem mającym na celu zabezpieczenie lasu przed kornikiem. I że nie ma w tym nic złego – dodaje Lovas. Nasi rozmówcy przyznają, że sprawa puszczy nie jest na tyle ważna, by jakiekolwiek państwo członkowskie ryzykowało gniewne spojrzenie ze strony Francji czy Niemiec.
– Rumunia wciąż jest monitorowana przez CVM (mechanizm współpracy i weryfikacji) i przez to czuje się jak brzydkie kaczątko. Nasi dyplomaci robią więc wszystko, by nasz kraj przestał być monitorowany, w tym chcą pokazać, że sytuacja Rumunii nie jest tak zła jak obecnie Polski, która nie jest obiektem CVM – przyznaje Mihaela Gherghisan.
Duda drugim Piłsudskim nie będzie
Idea Międzymorza, znana także jako Intermarium, jest pomysłem wysnuwanym jeszcze przez Józefa Piłsudskiego przed pierwszą wojną światową. Zgodnie z planem utworzona miała być federacja państw Europy Środkowej i Wschodniej. Koncepcja wróciła w 2014 r., gdy prezydent Andrzej Duda zapowiedział aktywne dążenie do stworzenia podobnego sojuszu. Ale Polska nie jest już w Unii traktowana jako państwo, które mogłoby jednoczyć, a już na pewno nie takie, któremu można by ufać jako liderowi.
– Projekt Międzymorza nie jest obecnie brany na poważnie przez nikogo. Nawet jeśli niektóre kraje widzą pozytywne aspekty takiego sojuszu, to na pewno żaden nie bierze pod uwagę możliwości, by na czele tego projektu stanęli Polacy. Śmieszne są też stwierdzenia, jakoby Międzymorze miało stanowić alternatywę mogącą zagrozić UE – twierdzi Daniel Brössler. Z kolei zdaniem Martyny Czarnowskiej idea Międzymorza, jako koncepcja znana na Zachodzie jedynie wąskiej grupie wtajemniczonych, nie jest w stanie umocnić pozycji Polski. Według niej tego typu sojusze słabną, czego najlepszym przykładem jest pogarszająca się pozycja Grupy Wyszehradzkiej.
– Ten do niedawna bardzo silny sojusz mogący pozwolić sobie na wspólne odrzucanie decyzji UE, dziś znacząco osłabł. Grupa nie jest przede wszystkim tak spójna, jak to twierdzi polski rząd. Pamiętajmy, że przykładowo Słowacja nie zgodziłaby się na pełną opozycję wobec Niemiec, nie ryzykowałaby odcięcia i izolacji od dużych państw Zachodu. Również Czechy nie ograniczałyby się do regionalnej współpracy. Nawet Budapeszt wykazuje się pragmatyzmem i kierując się interesem Węgier, wybrałby tę kooperację, która wydaje się korzystniejsza dla kraju i rządu – mówi Martyna Czarnowska. Ona również uważa, że nikt w krajach wschodnich obecnie nie zaakceptowałby Polski jako przywódcy sojuszu Międzymorza.
A co o idei sądzą przedstawiciele krajów, które miałyby być częścią sojuszu? Jak się okazuje, pomysł jest zwyczajnie ignorowany. Od Łotysza słyszymy, że nic nie wie na temat Intermarium, Estonka stwierdza z kolei, że nikt w jej kraju nie bierze tej propozycji pod rozwagę. Jedynie Rumunka wskazuje, że jej kraj wciąż rozważa swoje stanowisko względem pomysłu – ponoć dyskusje na ten temat toczył prezydent Rumunii Klaus Iohannis podczas warszawskiego szczytu NATO. – Wciąż jednak nie jesteśmy pewni, czy chcemy mieć cokolwiek wspólnego z tym projektem – konkluduje Mihaela Gherghisan. W Rumunii panuje bowiem przekonanie, że Intermarium miałoby być dla Polski przeciwwagą wobec UE. Rumuni zaś woleliby, aby ten projekt opierał się bardziej na współpracy gospodarczej.
Suma wszystkich kryzysów
I pewnie mało kto by się teraz w UE przejmował tym, co się dzieje w Polsce. Tymczasem jesteśmy powodem do szykan i jesteśmy postrzegani jako kraj dążący do autorytaryzmu. Dlaczego?
– Bo zdarzył się brexit, który spowodował tornado. Nikt nie chce, by ktoś trącił kostkę domina z napisem "Polska”. Bo wówczas mogłyby się posypać wszystkie – mówi dziennikarka Mihaela Gherghisan. Podobnie uważa prof. Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem brexit jest wielką porażką UE. Wspólnota musi się przez niego zastanowić, w jakim kierunku chce podążać w najbliższych latach.
– Wierzę, że Wspólnota nie chce usuwać Polski z UE. Karcąc nas za pomniejsze przewinienia, pokazuje, że chce z nami blisko współpracować. Bo bez naszego kraju UE przeżyłaby kolejny kryzys, z którego mogłaby się już nie podnieść – uważa prof. Chwedoruk. Z kolegi według dr. Jarosława Mulewicza Brukseli zdecydowanie nie podoba się kierunek, w którym podąża Polska. I dlatego chce nas skutecznie zdyscyplinować, by za przykładem naszego nieposłuszeństwa nie poszły inne kraje.
– Dopiero wtedy moglibyśmy mówić o realnym ryzyku końca Unii Europejskiej – konkluduje dr Jarosław Mulewicz.