Francuski premier Edouard Philippe miał w piątek przyjąć delegację "żółtych kamizelek". W pałacu Matignon (jego siedzibie) zjawiły się jednak tylko dwie osoby: pierwszy delegat wyszedł po kilku minutach, a drugi wszedł i wyszedł tylnymi drzwiami. Dziennik lokalny (region Midi-Pyrenees) "La Depeche" pierwszostronicowym tytułem głosi "fiasko spotkania z premierem", a dziennik "Le Figaro" pisze o "niemożliwym dialogu między rządem a +żółtymi kamizelkami+". "Jak można kontynuować rozmowy, które nigdy się naprawdę nie zaczęły?" – pyta reporter paryskiej gazety.

Reklama

Przywódca centrali związkowej CFDT Laurent Berger powiedział dziennikarzom, że rząd zbiera to, co zasiał i wyliczył: pogardę dla instancji pośrednich, takich jak związki, i całkowite oddzielenie się od społeczeństwa. Przebywający w Argentynie na szczycie G20 prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział, że w najbliższym czasie podejmie dodatkowe decyzje, ale w żadnym wypadku nie będzie to wycofywaniem się z planowanego podwyższenia akcyzy na paliwo, przeciwko którego buntują się protestujący. Macron wyraźnie powiedział też, że nie będzie osobiście rozmawiał z "żółtymi kamizelkami".

Przywódca będącego w koalicji rządowej centrowego ugrupowania Modem Francois Bayrou powiedział w wywiadzie dla radia Europe1, że od pewnego momentu nie da się rządzić przeciw narodowi i dlatego nie należy dorzucać obciążeń do obciążeń. Z kolei komentator BFMtv Bruno Jeudy zauważył, że początkowe żądania socjalne "żółtych kamizelek" "obecnie rozbiegły się we wszystkie strony i często są sprzeczne między sobą".

Zgadzając się z tym spostrzeżeniem, obserwatorzy zwracają uwagę, że porównania do średniowiecznej żakerii (powstania ludowego) czy też do prawicowej rewolty handlowców z lat 50. XX wieku nie oddają istoty buntu "żółtych kamizelek". Mamy do czynienia z pierwszą wewnętrzną wojną asymetryczną, na którą nie był przygotowany ani rząd, ani partie polityczne, ani związki"– twierdził w debacie radia France Info specjalizujący się w sprawach energii dziennikarz Erwan Benezet.

Reklama

Po raz pierwszy od dawna Francuzi naprawdę dyskutują o polityce. W kąt poszły partyjne gierki i kacyki, mówi się o sile nabywczej, o stosunku władz do społeczeństwa, o prawdziwej polityce – dopowiadał zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Marianne" Herve Nathan.

Obserwatorzy zgadzają się, że tego ruchu nie da się ustawić na prawicy czy na lewicy. Na początku – zauważają – wśród "żółtych kamizelek" wybijały się elementy skrajnie prawicowe, a obecnie ich żądania – zwiększenie siły nabywczej, przeciwstawianie się nierównościom i niesprawiedliwości społecznej – zbliżają się do klasycznych programów lewicy.

Reklama