- Pamiętamy, jak było na początku lat 90. Wtedy Rada Najwyższa (ówczesny parlament - PAP), działająca właśnie w trybie pewnej hibernacji, zmobilizowała się, gdy pojawiły się ku temu sprzyjające warunki. Dlatego lepiej mieć parlament uśpiony niż żadnego – ocenił Bykouski w rozmowie z PAP. - Jeśli nie będzie tradycji wyborów, to tworzenie jej od nowa również będzie bardzo dużym wyzwaniem – dodał.
O mandaty deputowanych niższej izby białoruskiego parlamentu – Izby Reprezentantów - 17 listopada będzie się ubiegać 531 osób (dane z 31 października), chociaż pierwotnie do udziału w wyborach dopuszczono 560 osób, w tym ponad 200 przedstawicieli opozycji. Z ogólnej liczby zarejestrowanych ponad 20 osób zrezygnowało, a co najmniej sześciu kandydatów opozycyjnych zostało pozbawionych prawa do udziału w wyborach na mocy decyzji komisji wyborczej.
Jak tłumaczy Bykouski, jako pretekstu użyto dość błahych kwestii technicznych, takich jak rozpoczęcie z opóźnieniem urlopu na okres agitacji wyborczej. - Uładzimir Maroz z Brześcia został "zdjęty" z wyborów za rozklejanie ulotek, uznanych za niezgodne z przepisami. Problem w tym, że on twierdzi, że nic nie rozklejał. To niebezpieczny precedens, bo oznacza, że ktoś może wydrukować ulotki, a następnie zaskarżyć kandydata za łamanie przepisów i w efekcie pozbawić go prawa do kandydowania – ocenił Bykouski.
Jednocześnie wskazał, że choć liczba opozycyjnych kandydatów jest dość duża, to nie mają oni zbyt wielkich szans na uzyskanie mandatów poselskich.
- To oczywiście moje prognozy, ale po przeanalizowaniu sytuacji w 110 okręgach w 76 jest dla mnie oczywiste, kto wygra i będą to oczywiście kandydaci władzy. W pozostałych sytuacja nie jest może taka przewidywalna, ale nie widzę tam możliwości dla opozycji. Na dzisiaj widzę pewne szanse dla Ryhora Kastusioua, lidera BNF (Białoruskiego Frontu Narodowego), który startuje w jednym z mińskich okręgów. Oczywiście może dojść do różnych "cudów nad urną", które dzisiaj są nie do przewidzenia – ocenił.
Według rozmówcy PAP obecna sytuacja uprawnia do stwierdzenia, że "pierwszą linię opozycjonistów usunięto z wyborów". Rejestracji nie otrzymały obecne niezależne posłanki Hanna Kanapacka i Alena Anisim czy lider Ruchu o Wolność Juraś Hubarewicz.
Wszyscy oni próbowali zarejestrować się drogą zbierania podpisów, co zdaniem eksperta jest na Białorusi obarczone wyjątkowym ryzykiem. - Wymaga to dopełnienia wielu formalności i stwarza pole do manewru dla komisji wyborczych, które mogą pod różnymi technicznymi pretekstami podważyć dokumenty – stwierdził.
Na kandydata na posła Izby Reprezentantów można zostać zgłoszonym na trzy sposoby. Kandydaturę może wnieść zarejestrowana partia lub tzw. kolektyw pracowniczy. Trzecia metoda to właśnie zbieranie podpisów przez tak zwane grupy inicjatywne. Pod nazwiskiem kandydata trzeba zebrać co najmniej 1000 nazwisk.
Według większości białoruskich komentatorów takie nazwiska jak Kanapacka, Anisim czy Hubarewicz nie pojawiły się na listach kandydatów, bo stały się "zbyt rozpoznawalne".
Bykouski ocenia jednak, że w porównaniu z poprzednią kampanią działacze opozycji byli bardziej aktywni i, nawet nie licząc na zdobycie mandatu czy rejestracji, prowadzili kampanię, by "realizować swoje cele informacyjne i agitacyjne". - Innymi słowy, by móc się pokazać społeczeństwu, korzystając z możliwości do prowadzenia pikiet, spotkań z wyborcami, nagrywania oświadczeń itd. Taką aktywność wykazała w tej kampanii np. Europejska Białoruś, związana z Andrejem Sannikauem, która poprzednie wybory bojkotowała, czy zwolennicy Mikoły Statkiewicza – wskazał.
Kolejną nowością w czasie tych wyborów jest "większa konkurencja" pośród kandydatów nieopozycyjnych, czyli np. zgłaszanych przez organizacje czy kolektywy pracownicze. - Odnoszę wrażenie, że w niektórych okręgach jest więcej niż jeden potencjalny kandydat władzy i to właśnie głosowanie może rozstrzygnąć, kogo władza ostatecznie poprze – powiedział Bykouski.
Przypomniał przy tym, że pod różnymi pretekstami komisje wyborcze nie dopuściły do publikacji w mediach oświadczeń kandydatów opozycji, m.in. ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej.
Według Bykouskiego również kandydaci "partyjni" nie mają wielkich szans w tych wyborach. W izbie obecnej kadencji na 110 miejsc tylko 16 zajmują posłowie, którzy trafili do parlamentu taką drogą. Nie udało im się zawiązać ani jednej grupy poselskiej (w parlamencie białoruskim nie ma frakcji), co według Bykouskiego również jest elementem polityki władz i ma na celu, by nie wzmacniać nadmiernie poszczególnych partii, nawet tych sprzyjających władzy.
- (Prezydent Białorusi) Alaksandr Łukaszenka powiedział - czy też, powiedzmy, wyrażał nadzieję - że w parlamencie powinni zasiadać przedstawiciele różnych grup społecznych. Można się więc spodziewać, że Izba Reprezentantów nieco się odmłodzi, może do niej wejść np. 22-letnia aktywistka prorządowej organizacji BRSM (Białoruski Republikański Związek Młodzieży) Marija Wasiliewicz, miss Białorusi, i inni młodzi z tego ruchu. Będzie na pewno co najmniej 30 proc. kobiet, być może dostanie się działacz organizacji zrzeszającej niepełnosprawnych itd. – mówił Bykouski.
Wybory deputowanych do niższej izby białoruskiego parlamentu, 110-osobowej Izby Reprezentantów, odbędą się 17 listopada. Izba wyższa, 64-osobowa Rada Republiki, będzie formowana 7 listopada - 56 jej członków wybierają władze obwodowe (wojewódzkie), a ośmiu mianuje prezydent. Kadencja parlamentu trwa cztery lata.