Gdy premier Pedro Sánchez Pérez-Castejón ogłosił przeprowadzenie przedterminowych wyborów do parlamentu 23 lipca, natychmiast stało się jasne, że to będzie wyjątkowa kampania. Po pierwsze dlatego, że szef rządu zaprosił rodaków do głosowania w czasie wakacyjnych urlopów – co już samo w sobie było decyzją bezprecedensową. Po drugie, wiadomo było, że spodziewane upały bardzo skomplikują zarówno techniczną stronę samego głosowania, jak i prowadzenie agitacji. Po trzecie – najważniejsze – dla rządzących socjalistów od początku była to niemal gra o życie, bowiem dzień wcześniej z kretesem przegrali wybory lokalne i było dość oczywiste, że lepiej już w tej kadencji nie będzie. Konieczna stała się ucieczka do przodu.

Reklama

Kilka tygodni później wygląda jednak na to, że ryzykowny plan Sáncheza zawodzi. Lewica nie tylko nie obroni władzy, a w konsekwencji swego niezwykle odważnego planu reform społecznych i obyczajowych, lecz także po raz pierwszy od czasów generała Franco w rządzie znajdą się przedstawiciele skrajnej prawicy. Sondaże nie pozostawiają złudzeń: arytmetycznym zwycięzcą będzie chadecko-konserwatywna Partia Ludowa (Partido Popular – PP). Nie ma jednak szans na samodzielne rządzenie. Będzie więc skazana na trudną koalicję z radykałami z Vox.

CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU "DGP. MAGAZYN NA WEEKEND">>>