O'Donnell przypomniał doniesienia brytyjskiego dziennika "Financial Times", że Stany Zjednoczone wielokrotnie wzywały Ukrainę do zaprzestania ataków dronowych na rosyjskie rafinerie.

Jako powody podano amerykańskie obawy, że Rosja może wziąć odwet na zachodniej infrastrukturze energetycznej oraz potencjalny wzrost cen benzyny - coś, czemu każdy prezydent chce zapobiec w roku wyborczym - tłumaczył analityk.

Jego zdaniem, te "oficjalne" obawy są jednak mało uzasadnione.

Reklama
Reklama

"Putin mógłby wziąć odwet"

Przede wszystkim USA zawsze popierały prawo Ukrainy do atakowania celów w Rosji, pod warunkiem, że Kijów nie użyje do tego amerykańskiej broni. Ten warunek możemy odhaczyć: drony nie pochodzą z USA. Oczywiście, Putin mógłby wziąć odwet na obiektach energetycznych NATO, ale wiązałoby się to jednak z ogromnym ryzykiem dla Moskwy - ocenił O'Donnell.

A co z cenami ropy i produktów rafinowanych? Ukraina uderza w rafinerie ropy naftowej, a nie w infrastrukturę eksportową. Uderzenie w rafinerie zmniejsza produkcję oleju napędowego, benzyny i paliwa lotniczego dla rosyjskiej gospodarki wojennej i jej sił zbrojnych na Ukrainie. Jeśli Rosja nie będzie mogła rafinować tej ropy - której i tak nie eksportuje - to może zaprzestać produkcji tego surowca, ale nie zmniejszyłoby to eksportu, ani nie spowodowało wzrostu cen. Ograniczenie eksportu produktów rafinowanych również nie powinno spowodować wzrostu cen, ponieważ w takiej sytuacji na rynek weszliby inni producenci- skonstatował analityk, dodając, że w przypadku, gdyby Rosja zdecydowała się eksportować ropę, której nie może przetwarzać w kraju, to na rynku światowym pojawiłoby się więcej surowca i - co za tym idzie - ceny by spadły.

Jak podkreślił O'Donnell, są to kwestie, które dla USA - największego światowego producenta ropy - są oczywiste.

Reklama

"To niepokoi Waszyngton"

O co więc tak naprawdę martwi się Waszyngton? Otóż, ostatnie ataki pokazały, że Ukraina ma zdolności, by uderzyć również w porty, przez które idzie eksport rosyjskiej ropy i zakłócić być może połowę całego rosyjskiego eksportu tego surowca. To byłby zwrot, który naprawdę niepokoi Waszyngton- zauważył.

Mówiąc konkretnie, istnieją dwa kluczowe porty eksportu ropy naftowej z zachodniej Rosji: Primorsk, na północ od Petersburga, na końcu rurociągu bałtyckiego, oraz Noworosyjsk, na brzegu Morza Czarnego. Ukraina udowodniła, że oba te porty znajdują się w zasięgu jej dronów powietrznych. Należy również zauważyć, że ukraińskie drony morskie niedawno zatopiły rosyjski okręt desantowy po wschodniej stronie Półwyspu Krymskiego, co oznacza, że mogą również być w stanie uderzyć w Noworosyjsk z morza. Gdyby np. jutro Kijów zdecydował się uderzyć w te porty naftowe, spowodowałoby to zarówno zmniejszenie rosyjskich dochodów z ropy naftowej w celu finansowania wojny, jak również wzrost światowych cen na dłuższy okres, być może tak jak w latach 2003-2008. A to miałoby już poważne konsekwencje - tłumaczył analityk.

Zwrócił jednak uwagę, że kryzys można złagodzić lub mu zapobiec, jeśli Ukraina da USA, Wielkiej Brytanii i UE czas na przygotowanie się.

"Kijowa nie stać na cierpliwość"

Prawdziwym powodem niepokoju USA jest fakt, że Ukraina może rozpocząć te działania, zanim kraje produkujące ropę naftową i międzynarodowe korporacje naftowe zdążą zrozumieć, co nadchodzi i zwiększyć produkcję, aby przejąć utracony przez Rosję udział w rynku. Zniszczenie przez Ukrainę rosyjskich portów naftowych może być czynnikiem zwiększającym siłę dotychczasowej, często nieskutecznej i zbyt złożonej strategii ograniczania cen ropy naftowej (pricecap), która miała na celu zmniejszenie rosyjskich dochodów bez ryzyka zmniejszenia eksportu. Wiemy jednak, że istnieje wiele niezagospodarowanych rezerw ropy naftowej poza Rosją, które mogą całkowicie zastąpić rosyjski eksport. Waszyngton, Londyn, Warszawa i inne stolice UE powinny zatem działać szybko, by to osiągnąć. Kijowa nie stać na cierpliwość - podsumował O'Donnell.

Jest on amerykańskim ekspertem ds. energetyki i geopolityki z waszyngtońskiego think tanku Wilson Center. Mieszka w stolicy Niemiec, wykłada na Wolnym Uniwersytecie Berlińskim.