W czwartek sejmowa komisja śledcza ds. Krzysztofa Olewnika powróciła do wątku kradzieży policyjnego samochodu z aktami śledztwa w sprawie porwania mężczyzny. Stało się to tuż po zatrzymaniu w czerwcu 2004 r. jednego ze sprawców - Sławomira Kościuka, któremu jednak nie postawiono wówczas zarzutu udziału w porwaniu, lecz - po uchyleniu tej decyzji prowadzącego śledztwo - przesłuchano jako świadka i zwolniono do domu.

Reklama

W aktach komisji jest anonim do ojca Krzysztofa - Włodzimierza Olewnika - mówiący, że auto z aktami "musiało zginąć". Padają w nim sugestie, że jeden z policjantów wziął za to pieniądze, i że gdyby dokumenty nie zginęły, zginąłby policjant. Samochodu nigdy nie udało się odnaleźć, akta musiały być odtwarzane.

Po dwóch-trzech tygodniach prowadzenia śledztwa, prokurator Dominice Suchan-Ziembińskiej odebrano sprawę i przekazano innemu prokuratorowi. Decyzje o zarzutach zostały uchylone, a śledztwo - umorzone. Nie pomogło nawet jego wznowienie na mocy decyzji Prokuratora Generalnego.

"Szkoda, że pani nie prowadziła tego śledztwa do końca. Być może nie musielibyśmy się tu dziś spotykać, może nie byłaby potrzebna komisja śledcza" - komentował jej zeznania szef komisji Marek Biernacki. "To twardy dowód ręcznego sterowania prokuraturą" - komentował wiceszef komisji Andrzej Dera (PiS). Efektem może być ponowne przesłuchanie szefa prokuratury rejonowej, który odebrał śledztwo Suchan-Ziembińskiej, a przekazał prok. Urszuli Mirończuk, która sprawę umorzyła po 3 miesiącach.

Suchan-Ziembińska do 2007 r. była prokuratorem, dziś jest adwokatem. Latem 2004 r. przydzielono jej sprawę kradzieży policyjnego samochodu z aktami sprawy Krzysztofa Olewnika. Dwóch doświadczonych funkcjonariuszy zabrało do auta akta z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Mieli je przewieźć do policji, ale postanowili jeszcze podjechać do świadka, by go przesłuchać.

"Po analizie materiałów uznałam, że policjanci - i to tak doświadczeni - nie dopełnili swych obowiązków i wydałam postanowienie o postawieniu im zarzutów. Nie udało mi się ich przesłuchać, bo natychmiast się rozchorowali. Po dwóch tygodniach nie prowadziłam już tego śledztwa, zostało mi ono odebrane i przekazane innemu prokuratorowi" - mówiła w czwartek Suchan-Ziembińska posłom z komisji śledczej.

Czytaj dalej >>>

Reklama



Jak wyjaśniła, nie miała wątpliwości co do tego, że policjanci nie dopełnili obowiązków. "Jeśli chcieli przesłuchać jakiegoś świadka, trzeba było najpierw to zrobić, a potem jechać po akta, a nie odwrotnie. Poza tym wiadomo, że kilkaset metrów od miejsca, gdzie pozostawili samochód, jest Komenda Stołeczna Policji. Tam mogli bezpiecznie zaparkować" - dodała.

"Przyjęłam trzy wersje śledcze: kradzież przypadkową, kradzież nieprzypadkową bez współudziału policjantów i kradzież nieprzypadkową ze współudziałem funkcjonariuszy policji. Wątpiłam, by tak doświadczeni policjanci popełnili aż taki błąd - stąd zarzuty" - wyjaśniała.

Automatycznym skutkiem jej decyzji był obowiązek zawieszenia w obowiązkach policjantów z zarzutami. "Miałam tę świadomość. Uważałam, że bezwzględnie należy ich odsunąć od sprawy porwania Krzysztofa Olewnika. Zawiadomiłam o tym Komendę Wojewódzką Policji w Radomiu" - mówiła. Dlatego też z akt sprawy o kradzież policyjnej nubiry wyłączyła do odrębnego prowadzenia akta dotyczące policjantów. Wówczas - jak zauważyli posłowie z komisji - ze śledztwem zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

Po kilku pytaniach posłów Suchan-Ziembińska przypomniała sobie, że jeszcze gdy prowadziła to śledztwo, odwiedziło ją dwóch-trzech oficerów policji, przełożonych funkcjonariuszy, którym chciała przedstawić zarzuty. "Mówili mi, że to bardzo dobrzy, doświadczeni policjanci. Namawiali, bym zmieniła decyzję. To było nietypowe, nigdy taka wizyta mi się nie zdarzyła" - oceniła.

"Pewnego dnia w sekretariacie dowiedziałam się, że już nie prowadzę tego śledztwa" - powiedziała Suchan-Ziembińska. Decyzję podjął jej ówczesny szef, prok. Dariusz Bieniek. "Zaskoczyło mnie to, ale nie dociekałam powodów" - dodała. Bieniek, który był już raz przesłuchiwany w listopadzie zeszłego roku, może się spodziewać kolejnego wezwania przed komisję.

W 2004 r., miesiąc po wszczęciu śledztwa ws. kradzieży akt, stracił on funkcje szefa śródmiejskiej prokuratury - wcześniej jednak podjął decyzję o odebraniu śledztwa Suchan-Ziembińskiej i przekazaniu go Mirończuk.