"To jest naprawdę poważny incydent i toczy się kilka śledztw, żeby dotrzeć do sedna sprawy" - powiedział minister Stockwell Day.

Robert Dziekański zginął po brutalnej interwencji kanadyjskiej policji, która nie była w stanie porozumieć się z nieznającym angielskiego Polakiem. W dniu, w którym zginął mężczyzna, na lotnisku był Karol Vrba, słowacki emigrant. Choć zna polski i rosyjski, nie został poproszony o pomoc. Tragiczną śmierć Roberta, do którego kilkakrotnie strzelono z elektrycznego paralizatora, Słowak zobaczył dopiero na filmie w telewizji - napisał kanadyjski dziennik "National Post".

Reklama

Vrba zdecydował się na rozmowę z dziennikarzem gazety, bo miesiąc po tragedii stracił pracę. Jego zdaniem dlatego, że odważył się głośno powiedzieć o śmierci, której można było zapobiec."National Post" napisał też, że jeden z pracowników ochrony lotniska, który był świadkiem interwencji policji, był przeszkolony w obsłudze defibrylatora i mógł pomóc w reanimacji nieprzytomnego Polaka.

Na lotnisko wezwano jednak karetkę z Vancouver. Choć oddziały straży pożarnej w porcie są przeszkolone w udzielaniu pierwszej pomocy, bezduszna procedura nakazuje zawiadomienie pogotowia ratunkowego z terenu miasta.

Reklama

Zarząd lotniska nie chce komentować tej sprawy, zasłaniając się przepisami o ochronie prywatności. 40-letni Dziekański przyleciał do Kanady do swojej matki 14 października. Po raz pierwszy w życiu leciał samolotem, nie mówił po angielsku. Według świadków, po wyjściu z samolotu dziwnie się zachowywał - nie reagował na polecenia oficera imigracyjnego, zrzucił ze stołu komputer, porozrzucał bagaże.

"Przez dziesięć godzin czekał w hali odbioru bagażu, nie umiejąc z niej wyjść i nie wiedząc, co ma robić. Nikt z obecnych na miejscu pracowników lotniska nie zainteresował się wyraźnie zdezorientowanym pasażerem" - powiedział Walter Kosteckyj, adwokat wynajęty przez matkę zabitego.

Świadkowie mówią, że Dziekański nie był dla nikogo zagrożeniem. Mimo to policjanci obezwładnili go paralizatorem. Chwilę później mężczyzna zmarł. Policja tłumaczyła się, że Polak był agresywny, ale film nagrany przez jednego ze świadków pokazuje coś innego. Na widok policji Robert podnosił ręce do góry i nie zamierzał nikogo atakować.