"Wszyscy pacjenci, którzy ze mną leżeli na sali, mówili o Wieńku, jego zdjęcia sobie w gazetach pokazywali. A ja ze wstydu nawet się nie przyznałem, że to mój syn. Gdyby jego matka żyła, toby mu tę miłość z głowy wybiła" - grzmi oburzony ojciec księdza z Janik.

Reklama

Pan Stanisław jest uczciwym człowiekiem. Marnej emerytury nie wystarcza mu na długo, więc chodzi po śmietnikach, zbiera puszki i butelki. Potem sprzedaje je do skupu. Żyje w małej chacie w rodzinnym Siewierzu. Aż wierzyć się nie chce, że jego syn pozwala na to, sam opływając w luksusy - pisze "Fakt".

"Wykształciłem go. Po technikum poszedł do seminarium. Nie rozumiem, jak on mógł zadawać się z kobietami. Raz tu z nią przyjechał. Siedzieli w pokoju i się całowali, a mnie oczy na wierzch wychodziły. Myślę, że mojego syna diabeł opętał, nie ma innego wytłumaczenia" - mówi ojciec.

Miłość księdza Wieńczysława i Edyty L. zaczęła się na plebanii. "Z całą rodziną mówiliśmy Wieńkowi: <Opamiętaj się! Przecież Bogu służysz, oddaj ją na leczenie antyalkoholowe, a sam poproś biskupa, aby cię przeniósł do innej parafii!>. A on odpowiadał tylko: <Taka jest moja wola i Bóg mnie osądzi>" - opowiada.

Pan Stanisław był zrozpaczony, ale zawsze wspierał Wińczysława. W końcu to jego rodzone dziecko. "Banany, cukier, mąkę i inne towary dawałem mu. A on wszystko ładował w rodzinę tej kobiety, bo tam straszna bieda była. Dawałem, bom nauczony się dzielić. A on fundował jej papierosy, alkohol, ciuchy, pokój wyremontował" - wylicza. "Pani wie, oni tam nawet bieżącej wody w domu nie mieli? Dlatego ta kobieta kąpała się na plebanii. Może wtedy ten romans się zrodził?" - zastanawia się ojciec księdza.