Kandydaci, którzy jeszcze niedawno stawiali przyszłym pracodawcom twarde warunki finansowe, teraz godzą się na pracę znacznie gorzej płatną. Są gotowi nie tylko mniej zarabiać, ale i wykonywać gorsze zajęcia, byleby tylko mieć stałe dochody. Eksperci jednak oceniają tę postawę z aprobatą. "To ludzie, którzy wyjdą z kryzysu obronną ręką" - mówią w rozmowie z DZIENNIKIEM.

Reklama

Ewa ma 22 lata, pół roku temu wróciła z Irlandii. Na Wyspach pracowała w biurze rachunkowym. Przyjechała do Polski, bo znajomi zapewniali ją: tu jest jak na Zachodzie, podobne zarobki, podobna praca. Jednak Ewa od sierpnia pracuje za darmo. ”Zostałam zatrudniona w biurze nieruchomości, pokazuję ludziom mieszkania, przyjmuję oferty, nie mam pensji, moim zarobkiem miała być prowizja” - mówi. ”Problem w tym, że ludzie nie kupują teraz mieszkań. Przychodzą tylko oglądać, ale nie decydują się, bo nie mają pieniędzy albo bank im nie daje kredytu. Więc ja nie dostaję prowizji” - dodaje rozżalona.

Próbowała zmienić pracę. Miała zostać menedżerem w innej firmie, jednak jej dzień pracy trwałby 12 godzin, zarabiałaby mało, a zawodowo nie zyskałaby. Została w swoim biurze nieruchomości.

”Kryzys kiedyś się skończy, a ja się w tym czasie rozwinę” - podsumowuje.

Ludzi, którzy jak Ewa na własnej skórze odczuli zderzenie z kryzysem, jest już tak wielu, że zauważyli ich pracodawcy i firmy rekrutacyjne. ”Liczba osób, które odpowiadają na zamieszczone przez nas ogłoszenia, wzrosła ostatnio kilkukrotnie” - opisuje Bogdan Grabczyk, dyrektor sprzedaży w firmie Monster Polska. ”Obniżyły się też wyraźnie oczekiwania finansowe kandydatów do pracy” - podkreśla.

Podaje przykład: specjalista, który wyceniał swoją wartość umownie na 100 pkt, teraz, choć jego kwalifikacje nie obniżyły się, a wręcz wzrosły, wycenia się na 80 pkt. ”Nie ma tak wielu ofert pracy, jak kiedyś. Firmy wybierają więc pracowników, którzy mają mniejsze oczekiwania” - mówi Grabczyk.

Takich właśnie firm szukają znajomi 27-letniego Piotra z Warszawy, pracownika branży IT. Na początku listopada ubiegłego roku w jego przedsiębiorstwie były zwolnienia grupowe. Pracę straciło 40 osób, w tym Piotr. Jemu udało się znaleźć zajęcie na podobnych warunkach po trzech tygodniach, jednak wielu kolegów nie ma pracy do dziś. ”Rynek się nasycił, koledzy zeszli z oczekiwań, są gotowi zarabiać mniej, ale i tak nie mogą niczego znaleźć” - mówi Piotr.

Aleksandra Rychta, kierowniczka krakowskiego oddziału firmy rekrutacyjnej Grafton Recruitment, potwierdza, że oczekiwania kandydatów do pracy bardzo się zmieniły. ”Absolwenci bez doświadczenia chcieli zarabiać po 5 tys. zł, teraz ich wymagania stały się realne” - mówi.

Reklama

Rychta widzi jeszcze inny trend: pracownicy niechętnie zamieniają firmy. Kiedyś interesowali się, ile mogliby zarobić u konkurencji, odpowiadali na propozycje spotkań. Teraz wolą trzymać się tego, co mają. ”Firmy tną koszty, wstrzymują zatrudnienie, pracownik już przestał tam dyktować warunki”

- tłumaczy.

Konsekwencje cięcia kosztów odczuwają też ci, którzy szukają swojej pierwszej pracy. Firmy, które jeszcze niedawno chętnie zatrudniały stażystów, teraz łaskawie godzą się na ich usługi, ale za darmo. Łukasz Szolc, 23-letni student IV roku Politechniki w Cieszynie, od 2 miesięcy szuka firmy, w której mógłby się czegoś nauczyć. ”Pieniądze są nieważne, zależy mi na tym, żeby znaleźć pracę w branży telekomunikacyjnej, chcę zdobyć doświadczenie. Kiedyś staże były płatne, teraz pracuje się bardziej w formie wolontariatu. Ale jeśli chce się czegoś w zawodzie nauczyć, trzeba się na to godzić” - mówi.

Ludzie, którzy idą na takie na kompromisy, mówią o poczuciu obniżenia własnej wartości. Jednak psycholog biznesu Elżbieta Sołtys docenia ich postawę. ”To dobrze, że obniżają aspiracje, to odpowiedź na sytuację na rynku. Taka strategia pozwoli przetrwać kryzys. Najgorzej skończą ci, którzy będą trwać przy swoich oczekiwaniach i zostaną bez pracy na całe miesiące” - podkreśla.

p

Nie szukam kokosów, chcę przeżyć

Agnieszka Kądziela, 24 lata:

Firma nie przedłużyła ze mną umowy o pracę, więc od trzech tygodni nie pracuję. Szukam nowego zajęcia, ale jest bieda na rynku. Mam już dwuletnie doświadczenie zawodowe, licencjat z marketingu, za pół roku kończę studia magisterskie na specjalizacji PR. Nie chcę pracy z najniższego szczebla, na przykład jako pomoc w biurze. Interesują mnie oferty dla niższych specjalistów. Na początku szukałam tylko w swojej branży, na portalach rekrutacyjnych przeglądałam tylko dział marketing.

Teraz patrzę na wszystko. Widzę, że to, co można znaleźć na portalach, to oferty, których chyba już nikt nie chciał podczas wewnętrznej rekrutacji w firmach. Niższe są też zarobki. Kiedyś za to, co zarabiałam, mogłam się utrzymać i jeszcze sobie gdzieś wyjść w weekend, wyjechać na wakacje. Teraz patrzę tylko, żeby dało się przeżyć.

Przyznam, że do tej pory miałam wyidealizowane podejście do kariery. Myślałam, że to firmy będą o mnie walczyć, a ja będę spośród nich wybierać. Przyzwyczailiśmy się, że kiedy był boom, zarabialiśmy na poziomie niemal europejskim, w dodatku czuliśmy, że dyktujemy warunki, firmy szukały pracowników, bo studenci powyjeżdżali za granicę. Teraz nasze oczekiwania musiały się obniżyć. Kiedy jest kryzys, studenci i absolwenci otworzyli oczy. Dotarło do nas, że zarobki będą niższe, niż nam się wydawało, że później niż się spodziewaliśmy kupimy sobie mieszkanie, a jeszcze później samochód.

To się odbija na poczuciu wartości, bo skoro totalnie idę na kompromis, to pojawia się myśl: po co te studia, po co to całe inwestowanie w siebie, skoro pani, która podaje kawę na zebraniach, jest więcej warta w firmie niż ja?