To, co przeżył pan Teodor, pracujący na budowie niewielkiej uliczki w Świdniku (woj. lubelskie), przechodzi ludzkie pojęcie. Przeżył porażenie prądem z linii wysokiego napięcia - 50 razy silniejszego niż w zwykłym gniazdku w mieszkaniu!

Od kilku dni na ul. Olimpijskiej trwa budowa nowej drogi. Ogromne ciężarówki przywożą tłuczeń spod Opatowa i wysypują na gruntową dróżkę. Po tak przygotowanym podłożu jeździ walec i wszystko wyrównuje. Potem drogowcy położą asfalt. Czwartek miał być ostatnim dniem nawożenia tłucznia. Pod koniec dnia pracy na plac budowy przyjechał wielki tir wyładowany kamieniami. Teodor Sirko, który siedział za kierownicą DAF-a, zaczął wysypywać ładunek na drogę. Operator walca poprosił go, żeby powolutku jechał do przodu, unosząc stopniowo coraz bardziej naczepę. Tłuczeń miał się wysypywać tuż przed walcem, by nie trzeba było go potem grabić. Pan Teodor tak zrobił.

Reklama

Obaj mężczyźni zapomnieli o jednym. O tym, że drogę przecina linia wysokiego napięcia biegnąca od pobliskiej stacji energetycznej. "Podniosłem naczepę jakieś dziewięć metrów w górę i powoli jechałem przed siebie. Nagle poczułem wstrząs" - mówi kierowca. Usłyszał, jak z tyłu coś strzeliło. Auto stanęło, a lampki i zegary na tablicy rozdzielczej DAF-a oszalały. Świeciły jaskrawo, a z tyłu sypnęło iskrami. "Usłyszałem potworny huk, a samochód zaczął drgać jak oszalały. Nie wiedziałem, co się dzieje" - mówi pan Teodor.

Metalowa naczepa zaczepiła o zwisające nad drogą przewody. Powstał łuk elektryczny i 10 tysięcy woltów zaczęło wstrząsać ciężarówką. Leciały snopy iskier, zapaliła się plandeka na samochodzie, wystrzeliły w powietrze wszystkie opony. Huk był potworny. Prąd z prędkością światła przepłynął przez szoferkę. Normalnie prąd o takim napięciu w 10 sekund zamienia ciało człowieka w węgiel. W ułamku sekundy mięśnie kurczą się, a potem tkanki ciała zaczynają się gotować. Woda błyskawicznie wyparowuje z komórek. Temperatura suchych jak papier mięśni, żył i skóry wzrasta i człowiek zaczyna płonąć!

Reklama

Ale pan Teodor nadal oddychał. "<Ja żyję!> - zdążyłem pomyśleć i jakimś cudem otworzyłem drzwi, wyskakując z kabiny. Upadłem na ziemię" - szepcze kierowca.
Wszystko ucichło. Zobaczył potężne koła popękane, jakby były balonikami. Koledzy podbiegli, by mu udzielić pierwszej pomocy. Ale nic mu się nie stało!
Przyjechała policja i energetycy. Skończyło się na mandacie. "E tam, mogę zapłacić" - cieszy się kierowca. "Najważniejsze, że ja żyję!"