Nazywa się Małgosia, ale to imię nosi nie po mamusi czy po babci, tylko po pielęgniarce, która znalazła ją w umywalce bełchatowskiego szpitala. Prawdziwa mama jej nie chciała. Urodziła dziewczynkę i podrzuciła ją na oddział ginekologoczno-położniczy. Ale nie postąpiła jak wyrodne matki: nie zabiła maleństwa, nie wyrzuciła na śmieci. Dała dziecku szansę na życie - pisze "Fakt".
Pielęgniarki z oddziału ginekologiczno-położniczego w Bełchatowie, choć niejedno już widziały, przeżyły szok! Jedna z nich weszła do łazienki zaniepokojona dochodzącym stamtąd płaczem noworodka. Weszła i nie mogła uwierzyć własnym oczom... w zlewie leżała maleńka, golutka dziewczynka!
Noworodek - według lekarzy - przyszedł na świat najwyżej kilka godzin wcześniej. Do porodu doszło poza szpitalem, bo dziecko miało niezabezpieczoną fachowo pępowinę. Prawdopodobnie matka przyszła na oddział. Gdy była z dziecięciem na ręku, nie zwróciła na siebie uwagi. Po cichu weszła do łazienki, położyła córeczkę w umywalce i uciekła ze szpitala.
Pracownicy nazwali dziewczynkę Małgosia, od imienia pielęgniarki, która przyniosła niemowlaka na oddział. Personel laboratorium szybko zorganizował zrzutkę na maluszka i za zebrane pieniądze zakupił dla dziewczynki ubranka. Małgosia jest zdrowym, dorodnym dzieckiem. Waży 3,3 kg, ma 55 cm długości. Jej dalszy los jest teraz w rękach sądu rodzinnego.
Jej biologiczna matka ma jeszcze sześć tygodni. Może wrócić i zdecydować, że będzie się opiekować córeczką.