Do tej pory praca na czarno była wykroczeniem. Ale żadne kary nie odstraszały przedsiębiorców od zatrudniania na lewo. Wprawdzie od lipca grzywna nakładana przez inspektora ma wzrosnąć z 1 tys. do 2 tys. zł, a przez sąd do 30 tys. zł, ale to zdaniem resortu pracy nie wystarczy, by skutecznie walczyć z szarą strefą. Dlatego zatrudniający nielegalnie mają być traktowani jak przestępcy.
Propozycje zaostrzenia prawa pojawiły się w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej całkiem niedawno. Ich inicjatorem jest wiceszef resortu Kazimierz Kuberski. "Postanowiliśmy solidnie zabrać się za walkę z patologiami i ukrócić zatrudnianie ludzi na czarno. Ma temu służyć zmiana prawa, na mocy której taki przedsiębiorca byłby traktowany jak przestępca" - tłumaczy DZIENNIKOWI wiceminister.
Czy oznaczałoby to nawet więzienie? "Nie chcę na razie rozmawiać o wymiarze kary. W przyszłym tygodniu przedstawimy pomysły wicepremierowi Przemysławowi Gosiewskiemu. Jeśli spotkają się przychylnym nastawieniem, zajmiemy się szczegółami" - tłumaczy Kuberski. Dodatkowo wiceminister zapowiada znaczny wzrost liczby inspektorów, którzy będą szukać nieuczciwych przedsiębiorców.
Państwowej Inspekcji Pracy taka pomoc z pewnością się przyda. Szacuje się, że w całym kraju nielegalnie pracuje ok. 1,5 mln osób, czyli co dziesiąty aktywny zawodowo Polak. Tymczasem w zeszłym roku inspektorzy PIP wykryli jedynie 13 tys. zarabiających na czarno.
Czy propozycje ministerstwa zyskają przychylność rządu? Zapewne tak, wszak trudno sobie wyobrazić, aby jakakolwiek forma walki z szarą strefą była przez Radę Ministrów niemile widziana.
Stawka jest wysoka. Do państwowej kasy rocznie nie trafiają miliardy złotych z tytułu podatków. Niektóre szacunki mówią aż o 26 mld zł, czyli równowartości zeszłorocznego deficytu budżetowego.
Dlaczego pracodawcy ryzykują zatrudnianie na czarno? Eksperci są zgodni: to przez wysokie podatki i pozapłacowe koszty pracy. "Przedsiębiorca do każdej złotówki wydawanej na wynagrodzenie dokłada 80 groszy i dopóki to się nie zmieni, żadne sankcje i zamordyzm nie pomogą. W całym kraju nie ma tylu więzień, aby pozamykać wszystkich łamiących prawo pracodawców. Niech rządzący lepiej zajmą się obniżką podatków" - uważa Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich.
Wtóruje mu Waldemar Z., przedsiębiorca z Pomorza (prosi o anonimowość, gdyż duża część jego ludzi pracuje na czarno). "Kiedy daję im do wyboru: wypełniamy papiery i dostaniesz 700 zł albo nie podpisujemy niczego i płacę ci na rękę 1000 zł, to nikt się nie zastanawia. Pracownik dostaje o 300 zł więcej, a ja oszczędzam ponad 200 zł. Rachunek biznesowy jest prosty" - mówi. A jeśli za takie praktyki będzie mu groziło więzienie? Z. wzrusza ramionami: "Trudno, będę ryzykował. Może mnie nie złapią" - odpowiada.
Dorota, handlowiec z Warszawy, sporą część swojego wynagrodzenia dostaje "w kopercie". "Szef poszedł mi na rękę. Zależało mi na ubezpieczeniu zdrowotnym, bo mam dzieci, więc dostaję minimalne wynagrodzenie, a kilkukrotność tej kwoty dodatkowo pod stołem. Oczywiście, wolałabym pracować całkowicie legalnie, zarabiając takie same pieniądze jak obecnie, i odprowadzać większe składki na emeryturę, ale nie jest to możliwe, więc cieszę się z tego, co mam" - mówi.
Pracodawcy, którzy nie godzą się na szarą strefę, mówią wprost: koszty bycia uczciwym są w Polsce niezwykle wysokie. "Ja działam zgodnie z prawem, płacę składki, ale czasem naprawdę jest mi trudno utrzymać się na powierzchni. Jak moja firma ma konkurować na rynku z kimś, kto zatrudnia ludzi na czarno i w taki sposób sobie tnie koszty?" - pyta retorycznie Tomasz Godlewski, właściciel niewielkiej hurtowni w Warszawie.
Przegłosowana już przez Sejm obniżka składki emerytalnej po stronie pracownika (od lipca) i pracodawcy (od stycznia 2008 r.) ma zmniejszyć koszty pracy i być dodatkowym bodźcem do wychodzenia z szarej strefy. Choć oszczędność dla obu stron będzie niewielka, to jednak z pewnością przyniesie lepszy efekt niż groźba wsadzania ludzi za kratki.
Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum Adama Smitha, ekspert w dziedzinie podatków
Jeśli nie obniży się kosztów pracy, a jedynie zwiększy restrykcje - to alternatywą dla pracy na czarno będzie odstąpienie od zatrudnienia.
Obecnie w związku z dobrą koniunkturą i szybkim tempem wzrostu gospodarczego tych, którzy zatrudniają na czarno, jest coraz mniej. Jednak gdy nadejdzie dołek, a jest to naturalna kolej rzeczy, takie dodatkowe straszaki mogą zaowocować wręcz odwrotnym skutkiem.
Alternatywą dla pracy na czarno będzie nie legalizacja, ale w ogóle odstąpienie od zatrudniania. Dlatego warto się poważnie zastanowić, dlaczego przedsiębiorcy decydują się na łamanie prawa. Przecież nie można zakładać, że robią to ze złej woli.
Otóż przyczyny są dwie. Pierwsza dotyczy małych i średnich przedsiębiorstw, które po prostu obawiają się o swoją kondycję gospodarczą, a co za tym idzie - boją się zatrudniać ludzi w obawie przed zwolnieniami i koniecznością wypłaty odpraw.
Natomiast drugi, zasadniczy powód ma charakter fiskalny. Uważam, że jak długo przedsiębiorca zatrudniając kogoś i oferując mu wynagrodzenie rzędu 2 tys. zł na rękę, będzie musiał de facto wykładać na niego 3,6 tys. zł, tak długo będziemy mieli do czynienia z szarą strefą. Jedyną formą walki z nią jest obniżenie podatków i pozapłacowych kosztów pracy.