Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście uwzględnił tym samym zażalenie dziennikarza na zarządzenie prokuratury, uznające go za "osobę nieuprawnioną" w śledztwie i nieprzyznające mu statusu pokrzywdzonego. Uzasadnienie decyzji sądu było niejawne.

Zielonogórska prokuratura dwa razy badała sprawę domniemanego stosowania tzw. kontroli operacyjnej za czasów rządów PiS i dotąd umarzała śledztwo. Po raz pierwszy śledztwo w sprawie inwigilacji dziennikarzy umorzono 31 lipca 2009 r. Prokurator krajowy uznał wtedy jednak, że w toku postępowania nie wyjaśniono wszystkich okoliczności i wydał decyzję o jego wznowieniu. W maju 2010 r. Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze po raz drugi umorzyła śledztwo. Uznała, że nie było naruszenia prawa i nie znalazła podstaw do przedstawienia zarzutów.

Reklama

Decyzja o umorzeniu nie jest prawomocna, ponieważ Czuchnowski złożył zażalenie na udzieloną mu w czerwcu ubiegłego roku odmowę przyznania statusu pokrzywdzonego. Pokrzywdzony - jako strona postępowania - ma prawo zapoznawać się z materiałami śledztwa. Przyznanie mu tego statusu nie przesądza o dalszych losach śledztwa, ale prokuratura będzie musiała merytorycznie rozpatrzyć jego zażalenie na nieprawomocną decyzję o umorzeniu śledztwa.

"Mam teraz nadzieję poznać jako pokrzywdzony pełne akta i może się przynajmniej przekonamy, o co tutaj chodziło i jaka była skala zjawiska" - powiedział dziennikarzom Czuchnowski po ogłoszeniu postanowienia sądu. Podziękował także Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka za udzielone wsparcie. "Wystąpiłem do sądu, bo dostaliśmy ewidentne dowody, że mój telefon był przez dwa tygodnie podsłuchiwany i to niezgodnie nawet z wewnętrznymi procedurami policji" - mówił w październiku PAP Czuchnowski. "GW" pisała, że "od 24 czerwca do 10 maja 2007 r. podsłuchiwano służbowe rozmowy Czuchnowskiego, który w tym czasie zajmował się m.in. sprawą śmierci b. posłanki Barbary Blidy".

Kwestie inwigilacji dziennikarzy i otrzymywania przez służby i prokuratorów ich billingów oraz przepisów prawnych regulujących takie działania stały się głośne po publikacji "Gazety Wyborczej". W październiku dziennik napisał, że w latach 2005-2007 służby objęły kontrolą operacyjną telefony dziesięciorga dziennikarzy różnych mediów.

Taki stan rzeczy ma wynikać z akt śledztwa w sprawie domniemanych nielegalnych podsłuchów za rządów PiS, prowadzonego przez zielonogórską prokuraturę okręgową. Zdaniem "GW", służby sięgały do operatorów po billingi i logowania telefonów, by ustalić źródła informacji dziennikarzy krytykujących ówczesne władze. Byli szefowie ABW i CBA zaprzeczyli tym doniesieniom. W aktach sprawy ma jednak istnieć pismo z CBŚ świadczące, że funkcjonariusze wiedzieli, czyje billingi analizują.



Reklama

Po apelach różnych organizacji dziennikarskich głos w listopadzie zabrała Prokuratura Generalna. Uznała, że obecnie nie jest możliwa kontrola zasadności tego umorzenia oraz podjęcie decyzji odnośnie ujawnienia materiałów śledztwa w zakresie żądanym przez dziennikarzy, bo decyzja zielonogórskiej prokuratury jest wciąż nieprawomocna.

Jak wcześniej dowiedziała się PAP ze źródeł sądowych, zielonogórski prokurator Jarosław Kijowski odnosząc się na posiedzeniu sądu w grudniu do tego stanowiska PG podkreślił m.in., że śledztwo umorzono nie z uwagi na stwierdzenie "braku znamion istotnej szkody" w działaniu funkcjonariuszy - jak ujęła to PG - lecz wobec stwierdzenia, że policjanci nie popełnili przestępstwa, bo nie wiedzieli, że przeglądają billingi dziennikarza.

Prokuratura Generalna przyznała także w swym stanowisku, że obecnie możliwe są różne wykładnie przepisów i od decyzji konkretnego prokuratora zależy, czy billingi takie uzna za wchodzące w zakres tajemnicy dziennikarskiej, czy też nie. "Prokurator generalny wyraża opinię, że kwestie te należałoby jednoznacznie uregulować w przepisach Kodeksu postępowania karnego" - głosiło stanowisko. Dodano w nim, że "dostrzegając wrażliwość tego zagadnienia" prokurator generalny zaleca prokuratorom, aby w sprawach dotyczących tzw. przecieków czynności nie sprowadzały się wyłącznie do uzyskiwania wykazu połączeń dziennikarza, który opublikował informacje ze śledztwa. Prokuratorzy, jak zaznaczono, powinni koncentrować się na innych źródłach dowodowych - na przykład billingach osób podejrzewanych.