Lech Wałęsa przyjrzał się pierwszym skanom dokumentów znalezionych w domu Czesława Kiszczaka. Zdaniem byłego prezydenta, strony, które zobaczył to dobrze spreparowane fałszywki. Pani popatrzy na daty - typowo prosta podróba. Wszystkie podpisy są ze stycznia, ale ktoś pomylił daty - mówił Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej na antenie TVN24, oceniając kartę na której udokumentowano, że TW "Bolek" brał pieniądze.
Mówiłem wam, ja nic nie mam z tym wspólnego, oni na pierwszym dokumencie wpadli - dodawał były prezydent. Twierdził, że choć nie widział wszystkich materiałów to to, co zobaczył są jedną ręką napisane. Twierdzi, że esbecy zabrali wszystkie dokumenty z sądów i zakładów pracy, by potem spreparować jego teczkę. Tak zrobiono, żeby przekonać ludzi, którzy się nie znają - tłumaczył. Dodał też, że połowę tych ludzi na których miałem kablować ja nie znałem.
Jeszcze raz zapewnił, że nie poszedł na świadomą współpracę z SB. Mnie nie traktowano, jako prostego robotnika. Ze mną rozmawiano, jak z szefem strajku - tłumaczył. Rozegrałem to jak potrafiłem, Rozegrałem to dobrze, a moim zadaniem było wtedy rozpoznać przeciwnika. Tam nie wszyscy byli zdrajcami, bo ja ich rozpoznałem - opowiadał o strajkach w 1970. Tłumaczył, że on, w przeciwieństwie do tych ludzi Solidarności, którzy teraz go oskarżają, nie dążył do konfrontacji. Minimum to, co na Ukrainie mogło się stać - stwierdził.
Dlaczego teraz te akta wypłynęły? Wałęsa uważa, że to pośmiertna zemsta Kiszczaka, który nie mógł darować zarówno obalenia PRL, jak i tego, że Wałęsa go utrącił z funkcji premiera. On wymyślił tę koncepcję, że na koniec ludzie mu uwierzą. To ohydny gest - stwierdził. Odniósł się też do listu byłego szefa MSW, że akta Wałęsy mają być opublikowane dopiero po jego śmierci. On to chciał zrobić, żebym ja się nie mógł wtedy bronić - wyjaśniał.
Tym, którzy uwierzyli w te akta i go atakują, ma do powiedzenia jedno - wiwat bezpieka, wiwat Kiszczak. Wolność Polsce przynieśliście - podsumował.