W kwietniu br. prokuratorzy prowadzący śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej ujawnili, że laboratoria z Włoch, Hiszpanii oraz dwa z Wlk. Brytanii zbadają próbki z ciał ekshumowanych oraz z wraku Tu-154M na obecność pozostałości materiałów wybuchowych. Będą one przesyłane za granicę w pakietach po kilkadziesiąt próbek; badanie pakietu będzie trwało kilka miesięcy. Według prokuratury, umiędzynarodowienie tych badań jest spowodowane wątpliwościami co do opinii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
W maju do laboratorium w Kent w Wlk. Brytanii przetransportowano pierwsze próbki ze śladami zabezpieczonymi podczas oględzin wraku samolotu w latach 2012-13; przewieziono je transportem lądowym.
Pytany, kiedy to laboratorium przyśle pierwsze wyniki badań, Pasionek odparł, że według umowy miało to trwać pół roku od przekazania próbek. Zaznaczył zarazem, że termin ten "może nie być aktualny", bo po ostatnich zamachach terrorystycznych w Londynie sprawa "przestała być priorytetowa, co wydaje się zrozumiałe". - Jesteśmy w pewnym sensie petentami - powiedział, dodając, że "ich narodowe sprawy mają priorytet". - Nie śpieszmy się, zróbmy to profesjonalnie - podkreślił.
Według Pasionka, badanie próbek przez zagraniczne laboratoria to dla nich "pewne wyzwanie, także naukowe". Zarazem wskazał na ogromne doświadczenie i wypracowane procedury tych placówek w takich badaniach.
Sprawa śladów materiałów wybuchowych stała się głośna, gdy w 2012 r. "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy na wraku samolotu znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny. Wojskowa Prokuratura Okręgowa (WPO) w Warszawie tłumaczyła, że wyświetlenie się napisu "TNT" na detektorze używanym przez ekspertów podczas pobierania próbek z wraku nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu. W czerwcu 2013 r. WPO ogłosiła, że ze sprawozdania biegłych Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji wynika, iż w próbkach nie stwierdzono "obecności pozostałości materiałów wybuchowych lub produktów ich degradacji".
Według Pasionka, w sprawie Smoleńska "na jaw wychodzą i będą wychodzić zupełnie nieznane okoliczności". Odniósł się tak do ujawnionego ostatnio przez tygodnik "wSieci" dokumentu z 14 kwietnia 2010 r., który - jego zdaniem - jest jednym z tych, które pozwolą "inaczej patrzeć na pewne fakty i na zachowanie strony rosyjskiej".
W protokole wyników identyfikacji zwłok, podpisanym przez stronę polską i rosyjską, jest mowa o tym, że identyfikacja wizualna ofiar katastrofy przez ich bliskich "ma charakter subiektywny i nie wyklucza błędów"; choć strona rosyjska proponowała badania DNA ciał, strona polska nie zgłosiła pretensji co do rezultatu działań Rosjan. Według "wSieci", świadczy to o tym, że Ewa Kopacz powinna się była spodziewać "poważnych pomyłek" w identyfikacji ciał.
- Okazuje się, że działania Rosjan nie były tylko i wyłącznie podyktowane chęcią jak najszybszego pozbycia się wszystkich ciał; co więcej - wyszli oni z propozycją badań genetycznych. I to, co później w następstwie ekshumacji zastaliśmy w trumnach, nie jest wyłączną ich winą, ale w jakiejś mierze - w jakiej, mam nadzieję, prokuratorzy prowadzący postępowanie wykażą - było niestety również udziałem strony polskiej - dodał Pasionek.
Pasionek powiedział także, że po zakończeniu ekshumacji ofiar katastrofy, przeprowadzonych przed tegorocznymi wakacjami, prokuratura dokona generalnego podsumowania tego ich etapu oraz ewentualnej oceny pierwszych wyników badań ciał, które już wpływają do prokuratury. W pierwszej kolejności będą z nimi zapoznawane rodziny - dodał.
Podkreślił, że trwają śledztwa tzw. okołosmoleńskie; w dwóch został już przesłuchany jako świadek, dlatego się o nich nie wypowiadał.
4 kwietnia 2016 r. Prokuratura Krajowa przejęła od zlikwidowanej wtedy Wojskowej Prokuratury Okręgowej śledztwo w sprawie katastrofy Tu-154M 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku, w której zginęli prezydent RP Lech Kaczyński, jego małżonka oraz 94 inne osoby, w tym politycy, wojskowi i duchowni udający się na obchody 70-lecia Zbrodni Katyńskiej.