"Przez korupcję w służbie zdrowia tracimy wszyscy, nie tylko budżet państwa, ale i pacjenci. Wręczanie kopert lekarzom nie jest największym problemem, ale trzeba jak najszybciej z tym skończyć. Jednak najwięcej pieniędzy ucieka z systemu podczas przetargów na dostawę sprzętu czy usług medycznych dla szpitali" - tłumaczy na łamach "Faktu" Julia Pitera, pełnomocnik rządu do walki z korupcją.
Zasada jest prosta: jeśli dyrektor albo ważny urzędnik bierze łapówkę i kupuje dla szpitala np. droższy sprzęt medyczny albo leki, to na leczenie pacjentów brakuje potem pieniędzy. A pacjenci, żeby ominąć kolejkę czekających na operację, też dają lekarzowi w łapę. I tak spirala korupcji się nakręca.
A wraz z nią rośnie demoralizacja i zanika poczucie wstydu. Bo jak nie dać łapówki, skoro dają wszyscy? Szacunki są przerażające. Według Ministerstwa Zdrowia, Polacy wydają na łapówki w służbie zdrowia aż 7 mld zł rocznie. Dla porównania - na leczenie i utrzymanie szpitali trafia z naszych składek 46 mld zł. Koperta stała się więc nieodłącznym elementem wizyty u lekarza.
"Kiedyś tak nie było. Jak człowiek szedł do szpitala, to miał zapewnioną bezpłatną opiekę. Teraz trzeba płacić za wszystko" - skarży się na łamach "Faktu" Bronisława Skrzynierz, pacjentka warszawskiego szpitala na Solcu. Zaczyna się od drobnych kwot za przyniesienie basenu czy zmianę pościeli, a kończy na tysiącach złotych za operacje ratujące życie.
Przez łapówkarstwo płacimy też więcej za leki. Powód? O listach leków refundowanych decydują urzędnicy, i to jest już gigantyczne pole do nadużyć. Koncerny farmaceutyczne nie zawsze w uczciwy sposób zabiegają o to, żeby ich produkty - zwykle bardzo drogie - trafiły na taką listę leków, do których dopłaca państwo (czyli tak naprawdę my wszyscy, podatnicy).
Farmaceutyczny biznes na wszelkie sposoby kusi też lekarzy, by wypisywali chorym określone specyfiki - kilkukrotnie droższe niż ich działające tak samo odpowiedniki. Słynne już stały się egzotyczne wakacje - nazywane dla niepoznaki naukowymi konferencjami, fundowane lekarzom przez koncerny.
"System jest zorganizowany w sposób bardzo nieprzejrzysty, między innymi po to, żeby takie rzeczy mogły się odbywać. A w ostatecznym rozrachunku tracą na tym pacjenci" - przyznaje dr Maciej Jędrzejowski, internista ze szpitala przy ul. Banacha w Warszawie.
Salowa bierze 100 złotych za umycie po operacji. Nie chcesz czekać w nieskończoność na wycięcie woreczka żółciowego - 500 złotych. Średnią pensję trzeba zapłacić kardiochirurgowi, by przyłożył się do operacji. To przykłady z nieoficjalnego cennika służby zdrowia, który publikuje "Fakt".
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama