Zbigniew Chlebowski na konferencji prasowej mówił, że gdyby Platforma chciała wcześniejszych wyborów, to ma dziś wystarczająco dobre notowania, by je wygrać. Wcześniejszych wyborów jednak Chlebowski nie przewiduje. W świetle układania budżetu wcześniejsze wybory są jednak koniecznością. Od dawna jest jasne, że lepsze są wybory wiosenne niż jesienne, bo wtedy obejmujący władzę nie dostanie budżetu po poprzednikach. Drugim ważnym argumentem są wybory prezydenckie. Przydałoby się więc zrobić wcześniejsze wybory, ale na pewno nie za pół roku czy za trzy miesiące. Przeciętny wyborca nie zrozumiałby jednak, dlaczego miałyby być. Można wiele spekulować o nagle wychylającym się Pawlaku, który skrytykował koalicjanta. Ale sprawa szybko rozeszła się po kościach, bo usłyszeliśmy zapewnienia premiera, że wszystko jest w porządku.

Reklama

Na pewno są spore zastrzeżenia do pracy ministra Rostowskiego. Pamiętamy jego zapewnienia, że kryzys nas ominie, oraz to, że trzeba było zmieniać budżet. Od ministra finansów oczekuje się, że mając doradców robiących analizy gospodarcze, będzie przewidywał sprawy budżetowe. Tym bardziej że wszyscy czuliśmy, że czeka nas mocne spowolnienie, a mówienie, że kryzys nas nie dotyczy, było tylko zaklinaniem rzeczywistości. Z innej strony, warto też przyjrzeć się liczbom. W drugim kwartale gospodarka na Litwie skurczyła się o 25 proc. Polska pozostaje ciągle w znacznie lepszej kondycji. Na miejscu opozycji miałbym się na baczności i ważyłbym słowa, bo jak dotąd tej stabilnej sytuacji zazdrości nam cała Europa. A to przecież nie wzięło się znikąd albo – jak to ocenia opozycja – z samych zaniechań rządu. Na przyzwoitym poziomie utrzymuje się też inflacja. Pamiętam też wpadkę: Rostowski i premier Tusk na początku roku mówili nam, że gdybyśmy byli w strefie euro, to nie mielibyśmy kryzysu. Z czasem okazało się, że to właśnie nasz słaby polski złoty uratował Polskę przed ogromnymi kłopotami.

Mimo wszystko zarówno Platforma w wyborach parlamentarnych, jak i Donald Tusk w wyborach prezydenckich nadal mają największe szanse na wygraną. Dwa lata temu społeczeństwo wybrało Platformę, bo wierzyło, że zmieni się styl rządzenia. Oceni więc obecny rząd z radzenia sobie z kryzysem. To największe wyzwanie, z którym koalicja PO – PSL musi się zmierzyć, chociaż nie była na to przygotowana. Zanosiło się przecież na to, że będą to rządy w czasach wzrostu gospodarczego. Oczywiście zdarzają się niefortunne pomysły, żeby np. zabrać studentom zniżki. Jednak styl debaty PiS trafi tylko do ich wyborców. Z samego bicia piany i używaniu sformułowań, że „premier Tusk obudzi się z głową w nocniku”, głosów niezdecydowanych nie przybędzie. Pojawiła się też szansa dla lewicy, ale dotąd pozostaje ona niewykorzystana.

W najbliższych miesiącach spodziewam się poważnej oferty ze strony Pawła Piskorskiego. Choć nie ma on obecnie żadnych sukcesów w notowaniach, jest rozpoznawalny. Musi teraz zrobić to, z czym nie radzi sobie Jarosław Kaczyński – czyli trafić do niezdecydowanych. Jeśli prezes PiS nie wróci do taktyki spokojnej rozmowy z początku roku, to liczenie na pozyskanie elektoratu Platformy będzie nierealne. Wtedy wygłoszone przez Kaczyńskiego zdanie, że Tusk może się znaleźć z głową w nocniku, raczej więc dotknie jego własnej partii.

Reklama