Mateusz Weber: Był pan prezesem NFZ w czasie, gdy prof. Zbigniew Religa był ministrem zdrowia. Pochodziliście panowie z różnych opcji politycznych. Często musieliście się nie zgadzać. Jak pan wspomina prof. Zbigniewa Religę?
Jerzy Miller*: Zaskoczę pana, ale najczęściej się zgadzaliśmy. Po pierwsze był wspaniałym człowiekiem. Był moim szefem i nie szefem. Bo podlegałem bezpośrednio ministrowi zdrowia, ale oczywiście moim najbliższym współpracownikiem był minister zdrowia. To dla mnie ciężki dzień, trudno o tym mówić.

Reklama

>>> Cymański: Religa nie szukał poklasku

To był bardzo stanowczy człowiek. Trudno się z nim współpracowało?
To był chirurg, który wiedział, że zawsze na końcu trzeba podjąć decyzję. Profesor bardzo twardo stąpał po ziemi i miał świadomość, że nikt z niego nie zdejmie odpowiedzialności. Dyskusja była zawsze bardzo merytoryczna, bardzo szczera. To nie był polityk, który tylko patrzy na słupki odpowiedzialności, lecz był ministrem z prawdziwego zdarzenia. Jemu zależało i na pacjencie, i na lekarzu, i na pielęgniarce. Był prawdziwym ojcem swojego resortu. Nigdy nie szedł na kompromisy ze swoją wygodą i popularnością.

Jakie zdarzenia z udziałem Zbigniewa Religi utkwiły panu w pamięci?
Pamiętam dobrze, jak spędziliśmy razem noc sylwestrową, negocjując z Porozumieniem Zielonogórskim, żeby nie było strajku lekarzy rodzinnych od pierwszego stycznia. Nie wyobrażam sobie za bardzo innych ministrów w tej roli właśnie tego dnia. On osobiście siedział z nami aż do napisania ostatniego przecinka. Siedział z nami przy stole negocjacyjnym bez przerwy. Porozumienie musiało być dopięte na ostatni guzik, Religa sam tego dopilnował.

Reklama

>>> Potrafił mobilizować ludzi

W końcu jednak stracił pan stanowisko. To Zbigniew Religa pana odwołał.
Nie zapomnę tego dnia, bo tu w takich sytuacjach wychodzi klasa człowieka. Przyszedł do mnie około godzinę wcześniej. Usiedliśmy i wypiliśmy wspólnie herbatę. Rozmawialiśmy sobie po przyjacielsku. Powiedział mi wprost, że dostał taki nakaz polityczny, ale że osobiście bardzo sobie ceni naszą współpracę. Nic nie może jednak zrobić, bo ma wyraźne polecenie. Z wnioskiem wystąpił na posiedzeniu rady funduszu, bo tak nakazywało prawo. Pamiętam jego reakcję, bo rada nie przyjęła tego wniosku. Powinien być zły, wręcz wściekły i martwić się, że jest w niewygodnej sytuacji.

A jak się zachował prof. Religa?
Po staremu to bym powiedział, że zrobiliśmy sobie misiaczka... Krótko mówiąc, promieniał. Wyglądał, jakby ktoś zrobił mu najpiękniejszy w życiu prezent. To jest cały prof. Religa. Nie dwulicowy, tylko nieunikający trudnych sytuacji, szczery do bólu człowiek. Gdy się w końcu rozstawaliśmy, to sobie usiedliśmy i rozmawialiśmy przez dwie godziny. Chciałem mu zrelacjonować, co przekazuje swojemu następcy. Zapamiętałęm tą chwilę jako rozmowę dwóch ludzi, którzy czują do siebie szczerą sympatię. Takiego go zapamiętam: szczerego, dobrego człowieka, który każde wyzwanie przyjmował i nie bał się podejmować nawet najtrudniejszych decyzji.

Reklama

>>> Lekarz z powołania, poltyk z przypadku

Jerzy Miller, szef NFZ w czasie, gdy Zbigniew Religa był ministerem zdrowia