„Dobro narodu, społeczne, musi być ponad prawem. Nawet nad konstytucją”. Za te wypowiedziane 2 grudnia z mównicy sejmowej słowa na Kornela Morawieckiego, marszałka seniora i posła ruchu Kukiz ’15, wylała się fala krytyki. Morawiecki mówiący o walce z podstawą demokratycznego ustroju, o który sam wcześniej walczył? Brzmi to kuriozalnie? Odpowiedzi na to pytanie warto poszukać w jego życiorysie.
„Czułem się, jakbym spotkał Grota-Roweckiego. To był zaszczyt. Nominacja od generała” – opowiadał Krzysztof Zwierz, młody geodeta, który w 1982 r. został zaprzysiężony przez Kornela Morawieckiego na członka Solidarności Walczącej. Morawiecki kierował założoną przez siebie organizacją, różniącą się od organizacji-matki, od której zaczerpnął pierwszy człon nazwy. Drugi wyraźnie wskazywał, czego powinni spodziewać się zarówno jej działacze, jak i esbecy oraz milicjanci. Manifest programowy organizacji nie pozostawiał wątpliwości, jakie są jej cele. Odrzucenie jakiegokolwiek porozumienia z władzą, podjęcie konfrontacji, także zbrojnej, „walka o odzyskanie niepodległości i budowa Rzeczpospolitej Solidarnej”.
Stolica Dolnego Śląska była ośrodkiem silnego oporu niepodległościowego, „Festung Breslau”, jak nieco w żartach mówili o tym mieście sami solidarnościowcy. Twierdza Wrocław - właśnie za sprawą Morawieckiego i jego bliskich współpracowników. Wydawane przez nich pismo „Solidarność Walcząca” wzywało do rozprawienia się z komunistami, do odepchnięcia ich od władzy siłą. W czasie demonstracji organizowanych od samego początku działalności, już w 1982 roku, na ulicach wznoszono barykady, dając skuteczny odpór szturmującym oddziałom ZOMO. Manifestacje przyciągały młodych gniewnych, ruch oporu szybko się rozrastał i promieniował na inne miasta.
Kornel Morawiecki musiał się ukrywać. Igor Janke w książce „Twierdza” pisze, że szef Solidarności Walczącej znajdywał schronienie w sumie w ponad 60 konspiracyjnych mieszkaniach. Nad jego bezpieczeństwem czuwał cały sztab ludzi, podczas gdy esbecy chcieli dopaść go za wszelką cenę. Posuwając się zresztą nawet do pobić i szantażu. Jeden z solidarnościowych drukarzy, Krzysztof Gulbinowicz, złapany przez komunistyczne służby, usłyszał ultimatum – albo ujawni miejsce pobytu Morawieckiego, albo na wiele lat trafi do więzienia. „On jest dla mnie jak ojciec. Gdybym go zdradził, to tak, jakbym zdradził swojego ojca” – odpowiedział Gulbinowicz. „Musiałbym wtedy znaleźć drzewo i się powiesić”.
Im usilniej SB próbowała schwytać Morawieckiego, tym bardziej podsycała jego legendę. Opowiadano o nim jak o mitycznej postaci, w wielu miejscach pojawiały się jego portrety, nazwisko było malowane na murach, skandowano je na demonstracjach – wylicza Janke w swojej książce. „Widać było, że to twardy gość, bez kompleksów” – wspominała spotkanie z Morawieckim Jadwiga Chmielowska, szefowa Oddziału Katowickiego SW. Morawiecki dał się poznać jako dobry mówca i zdolny organizator, cierpliwie przekonujący oponentów swoim miękkim głosem.
„Spotkałem go trzy razy” – wspomniał Rafał Grupiński, dziś poseł PO. „Zawsze, kiedy z nim rozmawiałem, był bardzo skupiony, inspirujący, zachęcał do różnych aktywności. Był mentorem. Robił na mnie mocne, pozytywne wrażenie”.
Grzegorz Schetyna poznał szefa SW w 1983 roku. Wtedy jeszcze jako młody działacz dał mu się wprowadzić w struktury tajnej opozycji. „Wiesz, że jesteś w trybie, jesteś częścią ekipy i twoja niestaranność, nonszalancja mogą spowodować wiele problemów. Dobra organizacja, konsekwencja, przewidywanie możliwych scenariuszy rozwoju wypadków – tego się uczyliśmy” – opowiadał polityk Platformy Obywatelskiej.
Władysław Frasyniuk, bardziej narwany od Morawieckiego, młody „pistolet”, stał wówczas w opozycji do szefa Solidarności Walczącej. Różnice między Frasyniukiem a Morawieckim dotyczyły głównie strategii i taktyki postępowania z komunistami. Wywodzący się ze środowiska naukowego Kornel, doktor fizyki i matematyk uważał, że należy przygotowywać się do twardej walki i przez manifestacje trzeba mobilizować do niej społeczeństwo – wyjaśnia Janke. Frasyniuk, dwudziestoparoletni robotnik i kierowca twierdził, że powinno się powoli zbierać siły, nie narażać się i przygotowywać się na strajk generalny, który nastąpi wtedy, kiedy wszyscy będą na to gotowi. Morawiecki przywiązywał znacznie większą wagę do konspiracji, ale również – co podkreśla autor „Twierdzy” – parł do konfrontacji z władzą.
Jedną z akcji, jaką planowała SW, było wysadzenie w powietrze budynku Służby Bezpieczeństwa przy ulicy Druckiego-Lubeckiego. Scenariusz zamachu przywodził na myśl współczesne metody terrorystyczne. Samochód wypełniony benzyną lakową miał staranować bramę i wejście do budynku. Plan został jednak odrzucony z uwagi na duże ryzyko, iż w akcji mogą ucierpieć postronni świadkowie. Dlatego zdecydowano się na podpalenie letniego domku szefa dolnośląskiej SB, pułkownika Czesława Błażejewskiego. Chodziło o zastraszenie funkcjonariusza bezpieki. Niefortunnie jednak spiskowcom pomyliły się budynki i spalili nie ten, co planowali, tylko stojący obok – jak się potem okazało, należący do pułkownika Nowickiego, zastępcy pułkownika Błażejewskiego. Akcja jednak przyniosła pożądany skutek.
Błażejewski na drugi dzień oznajmił kolegom: „Kurwa, spalili domek Nowickiego, teraz będą chcieli podpalić mój!”. Kilka dni później na biurko pułkownika trafił krótki list, który nie pozostawił już żadnych wątpliwości co do tego, kto podłożył ogień pod jego domek. „Mam zaszczyt poinformować, że ma Pan ważną funkcję, odpowiada Pan osobiście za bezpieczeństwo osobiste członków Solidarności Walczącej i ich rodzin. Z poważaniem, Kornel Morawiecki, przewodniczący Solidarności Walczącej” – przeczytał pułkownik Błażejewski.
Morawiecki był również autorem akcji, która mogła zaprowadzić go na wiele lat za kraty. Chodziło o godzenie w braterski sojusz polsko-radziecki, czyli rozpowszechnianie ulotek skierowanych do żołnierzy Armii Czerwonej stacjonujących na Dolnym Śląsku. Druki w języku rosyjskim pojawiały się w wydawanym przez SW „Biuletynie Dolnośląskim”. Wkładkę można było wyrwać i przekazywać Rosjanom. „Jeśli znasz żołnierza rosyjskiego mieszkającego niedaleko, pijesz z nim wódkę, przekaż mu to” – apelowała Solidarność Walcząca.
Nie dziwi więc fakt, że służby próbowały dopaść Morawieckiego. A kiedy traciły trop, zwracały się przeciwko jego rodzinie. Mateusz, syn Kornela, dziś wicepremier i minister rozwoju w rządzie Beaty Szydło, swoją przygodę z konspiracją zaczął dość wcześnie. Miał 12 lat. Był rok 1979 roku, kiedy zaczął pomagać w drukowaniu konspiracyjnego „Biuletynu Dolnośląskiego”. Drukarnia umiejscowiona została w Wilczynie Leśnym pod Wrocławiem, w stojącym na skraju wsi dużym domu państwa Winciorków. Mateusz był bardzo przejęty swoimi obowiązkami: sklejał, zszywał i układał w kupki gotowe gazetki. Niezwykle pociągała go atmosfera tajnego przedsięwzięcia – opisuje młodość ministra Igor Janke w „Twierdzy” i przytacza jego wspomnienia dotyczące tego okresu.
„Od razu zrozumiałem, na czym polega konspiracja. Potem, nawet na studiach, nikomu nie opowiadałem o tym, co robię. Obawiałem się esbeckich wtyczek” – opowiada Mateusz Morawiecki. „Dwóch trzecich nie rozumiałem, ale wiedziałem, że nawet z tego, co zrozumiałem, nie mogę nic opowiadać w szkole” – dodaje.
Po epizodzie w tajnej drukarni syn przywódcy Solidarności Walczącej został kolporterem. Jeździł tramwajami po Wrocławiu, rozwożąc egzemplarze „Biuletynu Dolnośląskiego”. Plik opozycyjnych pism wkładał do sportowej torby. Chudy i niepozorny chłopak nie zwracał uwagi milicjantów. W tym czasie przez letni domek Jadwigi i Kornela Morawieckich w Pęgowie pod Wrocławiem przewijały się dziesiątki osób. Przygotowywano transparenty z napisem „Wiara i Niepodległość”. Było to – jak na czasy przed strajkami na wybrzeżu 1980 roku, które dopiero miały zapoczątkować festiwal Solidarności – niezwykle prowokacyjne hasło. Transparenty pojawiły się potem na mszach w czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Wzbudzały żywe zainteresowanie ukrytych w tłumie tajniaków.
Mateusz szybko szedł w ślady ojca. W stanie wojennym, mając 14 lat, wraz z dwom kolegami biegał po mieście, zrywając czerwone komunistyczne flagi. Przyczajali się w bramach, uważnie obserwując ulicę, by nie natknąć się na patrol lub radiowóz, kiedy okolica była „czysta”, wybiegali, zrywali flagę, łamali drzewce i ciskali ją do śmietnika. Trzy godziny takiej akcji równały się około 150 zerwanym czerwonym flagom.
Wtedy udało się Mateuszowi uniknąć schwytania, mniej szczęścia miał w listopadzie 1987 roku, tuż po aresztowaniu ojca. Wspiął się z kolegą na rusztowanie przy placu Tadeusza Kościuszki, rozciągnęli duży transparent z hasłem „Uwolnić Kornela”. Nie zdążyli zejść, kiedy na dole pojawili się esbecy i zaczęli wchodzić po rusztowaniu. Obaj rzucili się do ucieczki, ale po jakimś czasie funkcjonariusze ich osaczyli. Byli wściekli, jeden z nich zagroził, że zaraz zrzuci ich z dachu, ale całe zajście obserwował tłum gapiów. Zapakowali więc chłopaków do radiowozu i brutalnie pobili na komisariacie.
SB, nie mogąc dotrzeć do ukrywającego się Kornela, mściła się na jego rodzinie. Funkcjonariusze nachodzili Morawieckich, wielokrotnie przeszukiwali ich mieszkanie, pewnego razu zamaskowani osobnicy obrzucili w nocy kamieniami ich letni domek w leśny Pęgowie i zabili kota. Wysyłane w ten sposób sygnały były czytelne: możemy w każdej chwili zrobić wam krzywdę. Jadwiga Morawiecka, żona przywódcy Solidarności Walczącej wyzbyła się złudzeń, kiedy zobaczyła, że ktoś odkręcił śruby od koła w jej „maluchu”.
Marta Morawiecka tak wspomina te siedem lat, kiedy nie widziała ojca:
„To, że tata się ukrywał, było smutne, bo nie mieliśmy kontaktu, ale w gruncie rzeczy nie było niczym nadzwyczajnym. Dopiero kiedy po 1984 roku były masowe zatrzymania, a ojciec się uchował i dalej się ukrywał, zaczęto o nim mówić jak o kimś niezwykłym. W 1986-1987 roku zaczęłam to odczuwać. Ale byliśmy tak wychowani – dziadek w AK, tata w opozycji, wiedziałam, że i nas pewnie czeka taki los. Myśleliśmy o długiej walce i krótkim życiu. Byliśmy na to gotowi”.
„Ostatni raz widziałam go 12 grudnia 1981 roku. Był brunetem, miał czarną brodę. Następnym razem zobaczyłam go w więzieniu na początku 1988 roku. Był całkiem siwy. To było duże przeżycie” – dodaje Anna Morawiecka, także córka Kornela.
Kiedy przywódca Solidarności Walczącej trafił za kraty, z pewnością boleśnie odczuł fakt, że środowisko Komitetu Obrony Robotników odmówiło wydania apelu do władz o wypuszczenie go z więzienia. Wyraźny sygnał nadszedł jedynie od Polonii z USA, gdzie zawiązał się Komitet na rzecz Uwolnienia Kornela Morawieckiego. „Warszawa odrzucała Kornela” – stwierdza Grzegorz Schetyna w „Twierdzy”. „Uważali, że jest radykałem, że z nim nie można rozmawiać i że on nie będzie chciał rozmawiać z komunistami. Warszawa zawsze taka była, mainstream taki był od dawna”.
Morawiecki całe życie był przeciw mainstreamowi, także temu opozycyjnemu, o którym wspomina Schetyna. Kornel wywracający symboliczny okrągły stół w studiu telewizyjnym w czasie kampanii wyborczej w 1991 roku to ten sam Kornel rewolucjonista, który w 2015 roku z mównicy sejmowej sugeruje, że konstytucja powinna ustąpić przed dobrem narodu. Bo tak naprawdę on wciąż jest na wojnie. I nie wiadomo, kiedy z niej wróci.