Wszyscy pamiętamy tę scenę z kultowego filmu Volkera Schlöndorffa na podstawie powieści Heinricha Bölla, w której Katarzyna Blum wychodzi na ulicę i zostaje osaczona przez fotoreporterów. Jest to scena nowoczesnego mordu polegającego na ogołoceniu z prywatności. Z powodu jednodniowego romansu z mężczyzną poszukiwanym przez policję skromna gosposia Katarzyna stała się przedmiotem obsesyjnego zainteresowania tabloidu, który dotarł do jej eksmęża, naszedł w szpitalu jej chorą matkę, wytropił jej przyjaciół i wywlókł ich dane na łamy - wszystko po to, by sprzedać ukradzione życie prywatne Katarzyny jak spektakl.
>>> Jak Izka zmieniała się w Isabel. Sylwetka partnerki Marcinkiewicza
Heinrich Böll nie przewidział, że trzydzieści pięć lat później wysiłek taki zostanie dziennikarzom zaoszczędzony. Współczesna Katarzyna Blum i jej kochanek sami chętnie wysyłają do prasy swoje zdjęcia i szczegółowo opisują na blogu łączące ich uczucia, by mogły zostać wykorzystane w materiałach prasowych. Myślę oczywiście o naszej Isabel i Kazimierzu Marcinkiewiczu, którzy zamiast - jak by to było w powieści Bölla - skryć się w prywatność i wścibstwu mediów - nieskuteczny oczywiście, lecz tym bardziej szlachetnie - przeciwstawiać opór jednostek, chodzą razem po studiach telewizyjnych i pokazują swój dobry humor.
Ogłupiony miłością Marcinkiewicz wyraźnie uważa, że obecność u jego boku blond młódki nie tylko sprawi, iż wszystko zostanie mu wybaczone, lecz może jeszcze pociągnie za nim wyborców - zgodnie z logiką zakochanych uznaje, że elektorat ani chybi również musi zobaczyć w Isabel anioła. Isabel natomiast wykorzystuje skandal, jaki wywołał jej związek z żonatym i posiadającym czwórkę dzieci ekspremierem, by wypłynąć jako poetka i w ogóle gwiazda mediów. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że swoje poezje pisze nie do sztambucha, ale na blogu, który ma ponad 3 miliony wejść?
Dla dodania spektaklowi dramatyzmu, para przeplata występy poetyckie i telewizyjne apelami o zostawienie ich życia osobistego w spokoju. Zresztą także w samych wierszach Isabel pozuje na ofiarę mediów, polską Katarzynę Blum - jest to typowy casus formy przeczącej treści, coś takiego, jak wysyłanie do "Super Expressu" zdjęć narzeczonej ze słonecznej Nicei w tym celu, by "Super Express" o nich nie pisał.
>>> Przeczytaj recenzję wiersza Isabel pióra Magdaleny Miecznickiej
Wygląda więc na to, że niemiecki pisarz Böll zupełnie się pomylił: spektakl odarcia jednostki z prywatności, który krytykował z lewicową pryncypialnością, okazał się nosić w sobie pokusę nie tylko dla widzów i reżyserów, lecz także dla aktorów - czyli owych odzieranych jednostek. Rację miał raczej Guy Debord, który kilka lat wcześniej pisał o tzw. społeczeństwie spektaklu: "mamy do czynienia ze stoczeniem się bycia w posiadanie, a potem posiadania w nic więcej jak tylko wyglądanie".
Jednostki, które jeszcze u Balzaka walczyły na majątki, dziś walczą na wizerunki medialne. Przy czym wulgarny charakter tych wizerunków nic a nic im nie przeszkadza - w społeczeństwie spektaklu obowiązuje zasada Kisiela: "nieważne, czy piszą dobrze, czy źle - byle często i z nazwiska". Katarzyna Blum, ostatnia sprawiedliwa naszego świata, w końcu przekonała się, że media mogą być doskonałym narzędziem w jej własnej walce o pozycję w świecie. Zgodziła się też, by zainteresowanie dotyczyło jej prywatności - w końcu co innego może być w niej interesujące? Krótko mówiąc, w ciągu trzydziestu pięciu lat, które minęły od czasu wydania książki Bölla, tzw. ofiary mediów stały się nie tylko chętnymi świadkami koronnymi swojego życia, lecz jakże często reżyserami własnego medialnego spektaklu.
>>> Kto jest jedyną kobietą, która broni Isabel?
Casus Isabel i ekspremiera jest bowiem dowodem na to, że przekroczona została ostatnia granica.Dotąd mogliśmy jeszcze myśleć, że swoją prywatność sprzedają tylko postacie popkultury takie jak Doda czy Paris Hilton. Domyślaliśmy się, iż Doda musi regularnie pokazać nagą część ciała albo na przykład z kimś się rozwieść - po prostu z przyczyn zawodowych. Słyszeliśmy też o osobach prywatnych, które sprzedają swoje życie w rozmaitych big brotherach - ale były to osoby, które same, własną suwerenną decyzją zgłosiły akces z niebytu do telewizji. Ciągle uważaliśmy jednak, że dla tych, którzy nie proszą się sami do medialnej gry, prywatność powinna być największym skarbem.
Casus Isabel i Kazimierza Marcinkiewicza jest jednak dowodem na coś zupełnie innego. Isabel, choć nie jest piosenkarką czy aktorką, a więc osobą, dla której rozgłos byłby konieczny do zrobienia kariery, ani też nie wystąpiła z własnej woli w programie reality, rzuca się na media z równą żarłocznością, jak one na nią. Co jeszcze bardziej szokujące, okazja do tego rzucenia się jest raczej nieprzyjemna i dla niej niechlubna - w Polsce nie ma przyzwolenia społecznego na pozostawianie żon dla kobiet młodszych o pokolenie ani też na odbieranie mężów starszym kobietom.
>>> Afrodyzjakiem Marcinkiewicza była władza – mówił Leszek Miller
Ekspremier Polski oraz jego dziewczyna powinni o tym wiedzieć. W społeczeństwie dość tradycyjnym, w którym kwitnie kult matki, odejście starszego mężczyzny od żony do młódki uważane jest - dość zresztą przytomnie - za czysty akt agresji biologicznej, coś w rodzaju powiedzenia kobiecie, z którą się było 25 lat i która wychowała nam czwórkę dzieci: jesteś za stara i przestałaś być atrakcyjna. Jest to triumf natury nad kulturą - wymownie opisany przez Michela Houellebecqa w jego ostatniej powieści "Możliwość wyspy", gdzie kobiecie po czterdziestce radzi się, by po prostu popełniła samobójstwo.
Bądźmy szczerzy, porzucenie przez mężczyznę żony dla kobiety młodszej o pokolenie to nie jest demokratyczne rozstanie za obopólną zgodą, to jest zwykłe upokorzenie jednej strony - i to w najwulgarniejszym z możliwych wydań. Każde inne rozstanie możemy postrzegać jako indywidualny dramat jednostek. Na przykład sytuacja, w której starsza kobieta odbiera mężczyznę młodej dziewczynie - jak w słynnej genialniej rzeźbie Camille Claudel - może być uznana za smutną i tragiczną. Kiedy jednak stary koń odchodzi do młodej, której przewaga w sposób tak prostacki mierzy się gładkością skóry - jest miejsce tylko na złośliwe żarty. Nawet nie na oburzenie - na wyszydzenie. Dlatego też Isabel i Kazimierzowi mimo licznych esejów i poematów na blogu nie udało się przekonać Polaków do głębi ich związku. Kiedy pięćdziesięciolatek opowiada tabloidom, że z dwudziestoparolatką łączą go "wspólne zainteresowania", to wszyscy wiemy, jakie to są zainteresowania.
Krótko mówiąc, przyzwoitość wymagałaby, żeby Isabel i Marcinkiewicz, skoro już znaleźli się w tej wulgarnej sytuacji, okazali publicznie, iż rozumieją argumenty społeczeństwa i znają swoje miejsce - to znaczy spuścili oczy i siedzieli cicho. Tymczasem oni robią rzecz całkowicie przeciwną - w dramacie i skandalu, którego stali się przyczyną, ni mniej ni więcej tylko znajdują sposób na lans. On - bo pod wpływem endorfiny przyszło mu do głowy, że słodkie ciało Izabeli jest niepodważalnym argumentem wyborczym; a ona - bo co ma innego na sprzedaż?