W polityce symbolicznej możemy także mieć rezultaty, jeśli jesteśmy pewni swoich racji, jednomyślni i trochę zaczepni. Tak właśnie Polska zachowała się w symbolicznej kwestii Eriki Steinbach. Nie mamy dziś pewności, na ile niemieckie ustępstwo pozostanie trwałe; trochę niepokojące są wieści o pozostawionym wakacie w radzie fundacji wznoszącej Centrum przeciwko Wypędzeniom. Ale też warto sobie zdawać sprawę, że bez sprytnego wywołania sporu o stosunki z Polską wewnątrz niemieckiej wielkiej koalicji nawet takie ustępstwo nie miałoby miejsca. Tym razem udało się nam zaingerować w politykę niemiecką, stawiając w kłopotliwej sytuacji rząd w Berlinie. Dopiero w takich warunkach niemiecka prawica postanowiła się lekko taktycznie ugiąć. Ale to wszystko, co napisano i powiedziano na niemieckiej prawicy przez te ostatnie dni, musimy spokojnie przeanalizować.

>>> Piotr Zaremba: bitwa o Steinbach: prowadzą Niemcy

>>> Cezary Michalski: bitwa ze Steinbach wygrana

Odnotujmy więc najpierw dość szeroki front krytyki polskiego postępowania. Nie ma co udawać: ostrość i ironiczność argumentów podnoszonych zwłaszcza przez ministrów Sikorskiego i Bartoszewskiego poirytowała niemiecką prawicę. W owym froncie odrzucającym polskie stanowisko co do składu rady usłyszeliśmy jednolity głos centro-prawicowych poważnych mediów (FAZ i „Die Welt”), pierwszoplanowych polityków (szef Bundestagu Lammert i sekretarz generalny CDU Pofall), najwybitniejszych uczonych (konserwatywny profesor Arnulf Baring, niedawno wyróżniony przez Uniwersytet Stefana Wyszyńskiego za „przerzucanie polsko-niemieckich mostów”), a co najbardziej zaskakujące - niemieckich biskupów.

>>> Kościół katolicki popiera Steinbach

Aby dać odpór polskim racjom, stanowczy głos zabrał nawet (tak, to nie pomyłka!) przewodniczący niemieckiego episkopatu arcybiskup Fryburga Robert Zollitsch. Ton tych głosów był w zasadzie wspólny. Po pierwsze Erika Steinbach to autorytet. Po drugie Bartoszewski to pełnomocnik do złych stosunków polsko-niemieckich. Po trzecie Polska nie ma prawa ani krytykować postawy Steinbach, ani ingerować w wewnątrzniemiecką sprawę. Niezależnie od jakichkolwiek poglądów na sprawę Centrum przeciwko Wypędzeniom, to, co uderza w tych wszystkich opiniach, to jawne nadużycie rozumu prowadzące do przesady. Przecież jawnym zakłamaniem przywódców CDU jest upatrywanie politycznego autorytetu w przeciwniczce rozszerzenia Unii i NATO o Polskę i kraje Europy Środkowej. A redaktor FAZ musiał usunąć z głowy całą swoją rozległą wiedzę o Władysławie Bartoszewskim, by go oskarżyć o wysiłek burzenia polsko-niemieckich relacji.

>>> Bartoszewski: niech Niemcy nie rżną głupa!

Reklama

I w końcu trzeba ślepoty niemieckich biskupów, aby przeszło trzy dekady po słynnym liście: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” - odmawiać nam moralnego prawa do krytyki niemieckiego polityka, który niegdyś opowiedział się za odrzuceniem traktatu polsko-niemieckiego.

>>> Robert Mazurek: biuro podróży Luftwaffe

Należę do tej części Polaków, którzy nie wierzyli i nie wierzą w możliwość ustalenia jakiejś wspólnej polsko-niemieckiej wrażliwości i tradycji historycznej. Zdaje mi się, że w Polsce jest nas takich większość, choć jesteśmy chyba mniejszością pośród polskiej inteligencji. Nie wierzę we wspólne podręczniki, pomniki, muzea. Nie wierzę przede wszystkim we wspólną polsko-niemiecką pamięć historyczną. Tak samo zresztą jak z Ukraińcami albo Rosjanami: co innego i kogo innego od nich chcemy czcić i potępiać we wspólnej historii. Nigdy major Hubal nie będzie bohaterem niemieckich czytanek dla dzieci. Ani hrabia Claus von Stauffenberg czczonym w Polsce męczennikiem za wolność. I ta naturalna prawda o odrębności historycznego dziedzictwa nie może być blokadą codziennej, kierującej się interesami polityki.

>>> Piotr Gursztyn: uczmy się od Eriki Steinbach

Wolno nam wzdłuż wschodniego brzegu Odry ustawić wielkie pomniki wszystkim polskim Piastom, jeśliby nasza narodowa wrażliwość będzie tego potrzebowała. Bogu dzięki, na razie nie potrzebuje. I wolno by było Niemcom zwalczać taki projekt. Rzecz tylko w tym, że takie spory odsłaniają zazwyczaj głębsze, ukrywane na co dzień style myślenia. Argumenty użyte publicznie ostatnimi dniami na niemieckiej prawicy są niestety albo zakłamane, albo w najlepszym razie mocno przesadzone. I ujawniają nawet u osób o tradycyjnie umiarkowanych poglądach jakiś resentyment związany z Polską. I tylko to musi nas trochę niepokoić.