Chce pan mówić do Białorusi głosem telewizji Polonia, czyli po polsku. Nie wszyscy Białorusini mówią po polsku - deklaruje Robert Mazurek na antenie RMF FM. Aaa nauczą się” – odpowiada minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, który chwilę wcześniej pyta, ilu to intelektualistów białoruskich podpisało się pod apelem w obronie telewizji Biełsat ("kilku, siedemnastu, kilkudziesięciu?" - szydził). Te słowa mówią wiele o stylu ministra. I pokazują, jak niewiele go różni od Radosława Sikorskiego, który podczas kierowania resortem dyplomacji zasłynął z arogancji sięgającej stratosfery.
Obaj panowie byli ze sobą skonfliktowani. Obaj są jak orzeł i reszka tej samej monety. Widać to wyraźnie w sprawach wschodnich. W obydwu przypadkach ich cechą jest buta i nieliczenie się z przykrymi doświadczeniami poprzedników. I Sikorski, i Waszczykowski na każdym kroku deklarowali pragmatyzm na Wschodzie. Pierwszy śnił o dealu z Aleksandrem Łukaszenką. Gwarancji, że ten przeprowadzi w miarę czyste wybory prezydenckie, pozwoli się wybić kilku kandydatom opozycji, a może i dokona reformy systemu politycznego. Problem w tym, że podczas wizyty w Mińsku, na której dogadywano ten deal, minister nie był w stanie podać, z jakich źródeł zostanie on sfinansowany i na jakie kwoty będzie opiewała linia kredytowa dla Białorusi. Już w dniu wizyty Sikorskiego polscy dyplomaci pukali się w głowę i przekonywali, że to nie może się udać. Sam minister szydził z kołchoźnika, za którego uznawał Łukaszenkę. Ta dziwaczna zaczeska i na pewno jeszcze grzebień w tylnej kieszeni spodni.
Na efekty lekceważenia nie trzeba było długo czekać. Prezydent wybory sfałszował, a opozycję spałował. Plan Sikorskiego legł w gruzach. Podobnie jest dziś. Minister Waszczykowski sam sobie wyznacza jakieś pułapy negocjacyjne. Realizuje je. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski ekscytuje się porządkiem w Mińsku. Efekt najpewniej będzie ten sam co w przypadku Sikorskiego.
Z Ukrainą zresztą wcale nie jest lepiej. Radykalny pęd do napełnienia treścią relacji z Kijowem zaowocował na razie jedynie chłodem i nieufnością. Poza przypomnieniem Ukraińcom, jaka jest nasza wrażliwość w odniesieniu do historii, w relacjach z naszym ważnym wschodnim sąsiadem więcej konkretów zapewnia MON niż resort dyplomacji. W odniesieniu do Rosji nie ma nawet zarysu pomysłu na to, jak odzyskać wrak tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku 10.04.10. Wschód pozostaje absolutną piętą achillesową polskiej dyplomacji. Niezależnie od ekipy karmimy się kuszącymi intelektualnie wizjami bez precyzyjnego planu, jak je wprowadzić w życie.
Reklama
O Radosławie Sikorskim krążył w MSZ dowcip. Szydzono, że minister, aby poprawić stosunki z Mińskiem, kazał na drzwiach ambasady rysować figury geometryczne. Wraz z kolejnymi represjami ze strony Łukaszenki wobec mniejszości polskiej i opozycji zalecał ich malowanie na nowe kolory. Gdy zaraportowano mu, że po zastosowaniu tych metod w międzyczasie spacyfikowano Polaków, a opozycja trafiła za kraty - szef MSZ odpowiedział: "Jaka szkoda. Ja miałem jeszcze tyle dobrych pomysłów". Ten dowcip dotyczy całej polityki wschodniej. Jej największą tajemnicą – odwołamy się do byłego dyplomaty akredytowanego w Mińsku, który jest autorem trafnej diagnozy na ten temat - jest jej brak.