"W Polsce – jak o tym będę jeszcze pisał – użycie gwałtu, przemocy, użycie siły fizycznej wywołuje odrazę" – napisał Stanisław Cat-Mackiewicz, odnosząc się do zamordowania prezydenta Gabriela Narutowicza. Znakomity publicysta wykazał się czułym zmysłem obserwacji. Choć w II RP podziały społeczne i temperatura sporów politycznych były silniejsze niż obecnie, zamordowanie prezydenta nie przyniosło wojny domowej. Nastąpił otrzeźwiający szok, a ludzie powszechnie potępiali zbrodnię. I nawet jeśli ktoś wierzył, iż Narutowicz narzucony został Rzeczpospolitej przez „Żydów i inne mniejszości”, nie śmiał tego okazać w dniach po zamachu.
Gdy zabity został prezydent Gdańska, zadziałał podobny mechanizm. Mocno podzielone społeczeństwo na mord, jednoznacznie odczytany przez opozycję jako zbrodnia polityczna, nie zareagowało agresją, choć politycy głównych obozów podsycają emocje. Nie zmieniła tej postawy nawet wciąż królująca na internetowych forach wszechobecna nienawiść. Ani zamordowanie w 2009 r. pracownika łódzkiego biura poselskiego PiS Marka Rosiaka, ani zabójstwo Pawła Adamowicza nie zyskały akceptacji żadnej ze stron politycznego sporu.
Spuścizna po przodkach
W polskim społeczeństwie nadal funkcjonują tamy sprawiające, że osoby sprawujące wysokie urzędy czują się bezpiecznie w przestrzeni publicznej. Zadziwiony tym korespondent dziennika „The Guardian” Christian Davies zaraz po zamachu na Pawła Adamowicza donosił, że dbałość o bezpieczeństwo ważnych osób w III RP jest fatalna. „W czasie Marszu Niepodległości stałem zaledwie kilka kroków od prezydenta Dudy, żadnego sprawdzenia torby, żadnego sprawdzenia dokumentów. Bezpieczeństwo nie jest traktowane poważnie” – pisał na Twitterze.