Strona pisowska twierdzi, że nie ma nic wspólnego z zabójstwem prezydenta Gdańska. Ta sama strona nie ma wątpliwości, że za śmierć działacza PiS Marka Rosiaka w 2010 r. w Łodzi odpowiada atmosfera nienawiści, za którą winę ponosi Platforma Obywatelska. Elementarna logika podpowiada, że trzeba być wyjątkowym – pisowskim – hipokrytą, żeby widzieć związek PO ze śmiercią działacza PiS i nie czuć się w najmniejszym stopniu odpowiedzialnym za zamach na prezydenta Adamowicza.
Strona opozycyjna – na razie co prawda półgębkiem – twierdzi, że kampania nienawiści rozniecana przez PiS doprowadziła do tragedii w Gdańsku, ale nie poczuwa się do jakiejkolwiek winy za tragedię z 2010 r. I znów trzeba być wyjątkowym – opozycyjnym tym razem – hipokrytą, aby nie poczuwać się do winy za zbrodnie swojego zwolennika, a równocześnie nie mieć wątpliwości, że za zabójstwo prezydenta Gdańska odpowiada druga strona.
Obie strony łączy jedno. Strona pisowska marzy o tym, żeby zamachowiec z Gdańska okazał się niepoczytalny. Strona opozycyjna sugeruje, że sprawca mordu w Łodzi pewnie był niepoczytalny. W drugim wypadku już wiemy, że zabójca był w pełni sił umysłowych, ale dla internetowych psychofanów PO to nie ma znaczenia. Analogicznie dla psychofanów PiS nie będzie mieć znaczenia, jeśli morderca z Gdańska również się okaże zdrowy psychicznie. Obie strony sugerują i będą sugerować niepoczytalność sprawców, bo ewentualna choroba psychiczna zabójców pozwalałaby im udawać, że nie mają z tragediami, do których doszło – najpierw w Łodzi, a teraz w Gdańsku – nic wspólnego.
Reklama
Jest tymczasem rzeczą oczywistą, że nawet gdyby obywaj sprawcy byli niepoczytalni, to atmosfera nienawiści w kraju jest czynnikiem, który osobę – nawet zdrową – może pchnąć do zbrodni. Większość morderstw politycznych popełniają ludzie zdrowi. Nienawiść nie jest bowiem chorobą. I dlatego warto wprost i wbrew zakłamanej atmosferze pozornej żałoby powiedzieć, że za mord na działaczu PiS moralnie odpowiada dzisiejsza opozycja, a za zabójstwo prezydenta Gdańska moralną odpowiedzialność ponoszą politycy PiS. I opozycja, i władza, i każdy ich zwolennik, który przyczynił się do narastania nienawiści, ma krew na rękach.
Reklama
Nienawiść i odczłowieczanie przeciwnika nie jest czymś nowym w Polsce. PiS w swej nienawiści przebił wszystko, co było udziałem dzisiejszej opozycji, odmawiając swoim przeciwnikom patriotyzmu i nawet odrobiny dobrej woli. Wcześniej byli jednak poseł Palikot i pogarda dla PiS oraz jego elektoratu jako "hołoty", która marzy o tym, by przepić środki z 500+. Można oczywiście debatować, czy aby PiS nie posługuje się częściej nienawiścią, a opozycja pogardą, i które z tych uczuć zostawia trwalsze ślady w psychice, ale nie zmienia to faktu, że i nienawiść, i pogarda służą aktywizacji zwolenników i najzwyczajniej w świecie się opłacają. W postpolityce, w której nie odruchy moralne, ale to, co się opłaca, jest siłą napędową – oznacza to, że nic się nie zmieni. Nikomu bowiem się nie opłaca, żeby się zmieniło. Chyba że oczywiście politycy PiS powiedzą w Gdańsku, a opozycja w Łodzi "moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina".
Atmosfera żałoby, która ogarnęła nasz kraj, jest podlana taką dozą hipokryzji, zakłamania i chwilowo skrywanej, ale buzującej w tle nienawiści, że przetrwa pewnie kilka dni. Polski nie zjednoczyła ani śmierć Jana Pawła II, ani Smoleńsk, nie otrzeźwiła nas wojna, która toczy się ledwie tysiąc kilometrów od naszych granic.
Co gorsza, Smoleńsk niczego nas też nie nauczył, o czym napisał DGP w tekście o "Tupolewizmie". Gdańsk zapewne też niczego nas nie nauczy i wątpliwe jest, by rynek usług ochroniarskich został poddany sensownej reformie.
Gdańsk nas też nie pojedna, a nienawiść będzie tylko narastać. Chyba że politycy uświadomią sobie, że mogą być następnymi ofiarami, co – zważywszy na to, że reforma Biura Ochrony Rządu jest taką samą fikcją jak wiele innych i ograniczyła się do zmiany dekoracji (w tym przypadku nazwy) – nie jest przecież wykluczone. Strach przed śmiercią bywa podobno w wypadku narkomanów jedyną, ale też zazwyczaj ostatnią, szansą na ratunek. Gdańsk pokazał, że czas zacząć się bać.