Premier Kaczyński skomentował decyzję Radosława Sikorskiego, by wejść do Platformy Obywatelskiej i z jej listy kandydować w wyborach, jako zachowanie polityka, który przestał być ministrem i nie umie sobie znaleźć miejsca w życiu.

Wśród pierwszoplanowych postaci naszej sceny politycznej Sikorski jest akurat jedną z nielicznych, która wykazała, że potrafi robić inne rzeczy, niż tylko urzędować w gabinecie. Był znakomitym dziennikarzem i korespondentem wojennym, zdobył światową nagrodę fotograficzną, w waszyngtońskim instytucie politologicznym kierował przez cztery lata programem atlantyckim, napisał dwie dobre książki, lada chwila ukaże się trzecia... Nawet gdyby nie był dwa razy wiceministrem i raz ministrem, jak na faceta niewiele po czterdziestce ma już niezły dorobek.

Obserwuję go od lat, od kiedy w gabinecie Jana Olszewskiego został zastępcą Jana Parysa od spraw zagranicznych. Na jego ostatnią decyzję chcę jednak spojrzeć nie jako stary bliski znajomy, ale jako niespokojny obserwator bieżących wydarzeń. Otóż Sikorski jest i był od początku swojej działalności - jeszcze w Anglii w latach 80. - zagorzałym antykomunistą. Ta postawa sprawiła, że pojechał do Afganistanu opisywać walkę z sowiecką interwencją. W Polsce w pobliżu rodzinnego dworku już dawno postawił słynne tablice "strefa zdekomunizowana". Chęć zerwania z postkomunistyczną spuścizną PRL-u zaprowadziła go na senatorski fotel z ramienia PiS-u. Jeżeli dziś oświadcza, że zawiódł go sposób, w jaki premier Kaczyński realizuje głoszone antykomunistyczne hasła, powinno to zostać odebrane jako poważny sygnał rozczarowania. Również dlatego, że Sikorski jest jednym z nielicznych czynnych polityków mających duże doświadczenie międzynarodowe.

Sikorski nie odcina się od haseł i celów PiS-u, ale od sposobu prowadzenia polityki. Skutki stosowania zasady "cel uświęca środki" odczuliśmy już dostatecznie boleśnie na własnej skórze przed pół wiekiem. Wtedy zasada służyła ponoć "sprawiedliwości dziejowej"; teraz podobna pogarda dla litery prawa i dla władzy sądowniczej ma służyć walce z mitycznym "układem".

Pierwszy konflikt między Sikorskim a premierem Kaczyńskim dotyczył wypowiedzi Antoniego Macierewicza, który oskarżył "większość" byłych ministrów spraw zagranicznych III RP, że byli "sowieckimi agentami". Sikorski odciął się od tej straszliwej deklaracji; premier ją zbagatelizował. W normalnym państwie - w państwie prawnym - jej konsekwencją byłby albo proces oskarżonych o zdradę główną, albo dymisja pomawiającego ich wiceministra. W Polsce dalszym skutkiem było tylko "zakończenie znajomości" prezydenta RP z Władysławem Bartoszewskim, naszym bohaterem narodowym.

Radosław Sikorski jest zdeklarowanym zwolennikiem pogłębiania integracji europejskiej. Widzi w niej najlepszy sposób ochrony bezpieczeństwa i zapewnienia dobrobytu narodu i państwa. Jako minister podejmował wiele inicjatyw zmierzających do uwspólnotowienia naszych struktur wojskowych i obronnych. Ale cała polityka zagraniczna rządu Jarosława Kaczyńskiego nastawiona jest na osłabianie więzi unijnych, a w praktyce - na postępującą międzynarodową izolację Polski.

Sikorski był zwolennikiem starannego rozważenia planów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Uważałem, że zbyt optymistycznie podchodził do tego projektu. Był jednak zdania, że jeżeli Amerykanom tak na tym zależy, to realizacja leżącego w ich własnym interesie projektu musi być wyraźnie korzystna, tak politycznie, jak i obronnie, dla Polski. Rządowi zdaje się bardziej zależeć na podpisaniu umowy niż na jej treści: wyobrażono sobie bowiem, że tarcza będzie nas chronić przed Rosją...

Myślę, że Sikorski zastanawiał się nad wieloma innymi składnikami polityki PiS-owskich rządów. Ale wymienione powyżej powody były, moim zdaniem, zupełnie wystarczające do powiedzenia: nie mogę się z tym zgodzić.