Bo to jedyne pytanie, jakie nasuwa mi się, gdy słyszę i czytam, jak się tłumaczycie po ujawnieniu jego kompromitującej przeszłości. Jak zwalacie winę na Zbigniewa Wassermanna, który był jednym z weryfikujących Stachowicza w momencie przebudowy komunistycznej Służby Bezpieczeństwa w Urząd Ochrony Państwa. Może i komisja popełniła wtedy błąd, może w ogóle cała ta operacja zakładająca przemianę sumień esbeków była błędem? Może, ale to inny temat.
Bo tu sprawa jest prosta. Widacki i głosujący razem z nim posłowie, także niestety z Platformy Obywatelskiej, dobrze wiedzieli, że nie ściągają Stachowicza do zwykłej pracy, a nawet nie do pracy w roli tajniaka. Praca w parlamentarnej komisji śledczej, zwłaszcza do zbadania tak delikatnej sprawy jak naciski na służby specjalne, to także zadanie moralne.
Posłowie śledczy i ich eksperci nie są prokuratorami, policjantami czy sędziami. Uprawnień mają dużo mniej, a ich siłą jest właśnie mandat wyborców. I właśnie do współwykonywania takiego delikatnego zadania wybrano byłego esbeka! To już była katastrofa, to już była kompromitacja. Teraz zwielokrotniona.
Już wtedy podnosiły się głosy, że to nieprzyzwoite, by były funkcjonariusz komunistycznej bezpieki zajmował się ocenianiem pracy wolnych służb. Ale Jan Widacki był głuchy na protesty. Mówił, że po tylu latach pracy w wolnej Polsce Stachowicz nie zasłużył na taką dyskryminację. Wystarczyło jednak odłożyć na chwilę pragnienie politycznej młócki i zemsty, zapytać samego siebie, czy to po prostu przyzwoite? Nawet przy zastosowaniu demokratycznego standardu minimalnego okazałoby się, że nie.
Teraz wszystko to stawia pod znakiem zapytania mandat komisji do dalszego dociekania... No właśnie, trudno nawet napisać, że prawdy. Bo czyż można szukać prawdy w takim towarzystwie? Jeśli więc komisja ma zamiar dalej pracować, sprawa nie powinna się skończyć na rezygnacji Stachowicza. Z udziału w pracach komisji powinien też zrezygnować poseł Jan Widacki. Po takiej kompromitacji, jaką sprowadził na swoich kolegów, trudno wyobrazić sobie jego dalszą pracę w roli tropiciela ewentualnych nadużyć. A i sami koledzy powinni mu to delikatnie zasugerować. Bo że sam uzna taki ruch za konieczny i przyzwoity, niestety wątpię.